Odcinek Italian Lessons wita nas wraz z prowadzącymi w zachmurzonej i deszczowej Szkocji, zapraszając równocześnie do wycieczki włoskimi autami po francuskich drogach…
Po średnio udanym zeszłotygodniowym odcinku liczyłam na zwyżkę formy
The Grand Tour, a przepiękny widok na jezioro Loch Ness tym bardziej nastrajał pozytywnie i obiecywał dobrą zabawę – zwłaszcza, że wykorzystanie potencjału Szkocji mogło przełożyć się na bardzo dobry odcinek. A tu taka trochę figa z makiem…
Jeremy Clarkson, Richard Hammond oraz James May we wstępie do głównej części programu omawiają bardzo ciekawe i niestety, prawdziwe zjawisko. Ileż to razy wszyscy śmialiśmy się, kiedy Andy Murray, wygrywając jakiś ważniejszy turniej tenisowy, z automatu stawał się Brytyjczykiem? W wypadku jakiejkolwiek przegranej jest on jednak Szkotem. Cieszy fakt, że prowadzący program, ostatecznie Anglicy, potrafią przyznać się do dzikich zapędów Londynu do „przygarniania wszystkiego”, co można uznać za sukces Zjednoczonego Królestwa. Czas jednak wrócić do samochodów, w końcu to o nich rzekomo jest ten program. A właśnie – stację BBC też założyli Szkoci.
Richard Hammond wziął na warsztat Abartha 124 Spider, innymi słowy Fiata, który tak naprawdę jest Mazdą RX-5. Ten samochód nawiązujący nazwą do roadstera z lat 70. z Fiata ma tylko silnik i nadwozie, reszta zaś i tak była wyprodukowana w Japonii, co czyni z tego małego, zgrabnego autka produkcyjne kuriozum. Dziwny rodowód pojazdu nie przeszkadza jednak Richardowi Hammondowi w cieszeniu się jazdą. Szkoda, że test jest króciutki, a autem i tak w końcu zajmuje się Amerykanin, który – niespodzianka – uznaje, że Abarth jest do bani. Pierwsze co usunęłabym z tego programu to właśnie kierowcę testowego. Rzekomo zabawne komentarze Clarksona nie pomagają w oglądaniu jazdy testowej po Eboladrome. Co ciekawe, to już któryś odcinek z rzędu, kiedy w trakcie okrążenia testowego leje deszcz, co zaczyna prowokować myśli, czy czasem twórcy programu nie kręcą większej ilości przejazdów jednego dnia. Ewentualnie Anglicy mają ostatnio pecha do pogody.
Kolejna rozmowa prowadzących w ramach Conversation Street uderza w czuły punkt wielu producentów samochodów, bowiem czym tak naprawdę są auta przeznaczone wyłącznie dla kobiet? Rzekomo łatwiej się nimi parkuje. Niezawodny silnik to też wielka zaleta. Cóż, w takim razie mężczyźni naprawdę nieźle się męczą, jeżdżąc tymi ciężko parkującymi pojazdami z zawodnymi silnikami… Jednak każdy widz
The Grand Tour czeka na główny punkt programu, a tym razem to wycieczka trzema starymi Maserati po 8000 funtów każdy po północnej Francji. Napis wieszczący miejsce akcji zresztą wypada fantastycznie – odgłosy burzy w tle tylko dodają północy Francji grozy. Ciężko nie przypomnieć sobie w tym momencie francuskiej komedii
Bienvenue chez les Ch'tis. Zresztą tutaj Francja wypada podobnie – deszcz, zimno… Oraz rozklekotane Maserati z prowadzącymi program w środku, z których przynajmniej jeden jest uszkodzony (biedny James May i jego złamana ręka…).
Nie da się ukryć, że cała koncepcja namiotowych wycieczek po świecie Clarksona, Hammonda i Maya jest coraz bardziej bez sensu. Szkocja już w programie się pojawiła, ale dlaczego nie wykorzystać jej cudownych dróg i teraz? Zamiast tego – Francja. I próby dojechania na jej drugi koniec, co kończy się zresztą obraniem przeciwnego kierunku i wycieczką powrotną do Anglii. Nie mogło też zabraknąć tradycyjnego penisowego żartu, którego ofiarą znów pada May. No ile jeszcze można? Najzabawniejszy moment tego odcinka to tak naprawdę wydarzenie absolutnie niewyreżyserowane, kiedy Maserati Clarksona pozbawione hamulców i sprawnego silnika, zjeżdżając z mostu, uderza w pojazd operatorów kamery (a ci jeszcze mają pretensje! chyba lepsze to, niż uderzenie w samochód Bogu ducha winnego przypadkowego kierowcy?). Mało udany, za to raczej bezsensowny był kolejny zgon gościa programu, a w tym wypadku był nim kierowca wyścigowy, sir Chris Hoy (czemu nie mógł go zjeść potwór z Loch Ness?). Francuska wycieczka nie wypadła może oszałamiająco, ale przynajmniej już wiemy, jak Richard Hammond cudownie mówi po francusku oraz jak wąskie i urocze potrafią być średniowieczne uliczki.
Odcinek nie jest tragiczny i naprawdę dostarcza rozrywki, ale ostatnio za dużo w
The Grand Tour małych i irytujących dodatków, takich jak w tym wypadku użycie Bułgara jako systemu uruchamiania głosem czy Tajki jako fotela masującego. To już na pewno nie rozbawi każdego – pozostaje tylko czekać na następny epizod i mieć nadzieję, że imigranci przestaną służyć jako elementy zastępcze samochodów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h