Porsche, Mercedes-Benz – Niemcy to kraj wielkich marek, ale w tym ponad godzinnym odcinku widz ma okazję poznać inne motoryzacyjne dzieła sztuki, a jest ich niemało. Epizod Berks to the Future wyróżnia się na tle pozostałych odcinków za sprawą ogromnej różnorodności tematów. Tym razem Jeremy Clarkson, James May oraz Richard Hammond nie postawili na jeden, czy dwa główne wątki, ale na kilka mniejszych, co wcale nie zaszkodziło odcinkowi, a co oglądało się zaskakująco dobrze. Najpierw James May testuje Hondę NSX, hybrydę – samochód tak dobry, że producent nie chce podać danych dotyczących czasu potrzebnego do rozpędzenia się do 100 km/h. Ta część programu to zupełny klasyk, po prostu dobry test bez szaleństw i dziwactw. Niczym w starym dobrym i nieodżałowanym Top Gear, okrążenie testowe wykonuje stały etatowe kierowca –  tutaj to Amerykanin. No właśnie, szkoda, że Amerykanin, a nie Stig. To właśnie po tych dziewięciu odcinkach za nim tęsknię najbardziej. Okazało się, że wiecznie milczący człowiek-zagadka wystarczał wszystkim do szczęścia. Oglądanie po raz kolejny zrzędzącego amerykańskiego kierowcy, dla którego wszystko poza rodzimym przemysłem motoryzacyjnym jest rodem z krajów słusznie minionego ZSRR, zwyczajnie zaczyna irytować. Nie tędy droga, panowie. Niech już okrążenie testowe robi… ktokolwiek inny. A Honda NSX to naprawdę ładne auto. Pogadanki w studiu nie mogą obejść się bez nawiązania do wydarzeń z kraju, w którym aktualnie prowadzący się znajdują. Dziwnej satysfakcji dostarcza fakt, że w Stuttgarcie także mają… smog. Zdumiewające jest też, jak bardzo Clarkson chwali niemieckie samochody, aczkolwiek prawo drogowe w Niemczech wymaga solidnych poprawek. Czas jednak wrócić do szalonych pomysłów wyżej wymienionego pana – tym razem Clarkson wpada na pomysł stworzenia idealnego uniwersalnego sportowego samochodu. W tym celu jego ekipa połączyła podwozie Land Rovera Discovery z MGB z 1978 roku. Eksperyment nie do końca się powiódł, a efekt jest naprawdę przekomiczny. Uwielbiam takie małe, niekoniecznie wymagające wielkich nakładów finansowych zabawy. Zwłaszcza, że Amazon już nieraz udowodnił, że w przypadku The Grand Tour pieniędzy nie szczędzi. Drugie podejście do stworzenia idealnego auta wypada już lepiej, a efekt końcowy nie wygląda już jak maszkara na kołach. Niech o skromności Clarksona świadczy fakt, że swoje dzieło ochrzcił mianem The Excellent. Tradycyjnie już gość programu nie dożywa jego końca, a w tym wypadku, cóż, jego śmierć nie była nawet widowiskowa. Piosenkarka Nena, nawiązując do swojego hitu (99 Luftballons)  odleciała w kierunku stratosfery. Pomysł z uśmiercaniem gości naprawdę był zabawny, ale gdzieś do góra czwartego odcinka. Teraz bez elementu zaskoczenia nie wywołuje już niczego więcej poza lekkim uśmiechem. Czekam, aż któryś z gości w końcu przeżyje… A po gościu-którego-nie-było trójka prowadzących postanowiła rozwiązać problem zbyt małej ilości energii elektrycznej na świecie. Moim faworytem zdecydowanie został Richard Hammond ze swoim niewspółpracującym w ogóle psem oraz wózkiem do ładowania komórki. Aczkolwiek idea, żeby energię czerpać z drzwi obrotowych brzmi już nawet sensownie. Ale oczywiście nie w wykonaniu Jamesa Maya. Koniec odcinka to już tylko orgia płomieni i wybuchów. To tutaj w końcu widzimy ogromny budżet – wynajęcie okrętu wojennego w celu zniszczenia odpornego na zombie samochodu Hammonda to nie przelewki. Szkoda tylko, że Richardowi nie dano szansy na zmierzenie się z przeciwnikiem swojej klasy… Berks to the Future to zdecydowanie jeden z najprzyjemniejszych odcinków sezonu. Bez zbędnego gadania, z mnóstwem drobnych, ale ciekawych pomysłów. Małe też jest piękne!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj