Od zawsze uwielbiałam specjalne odcinki Top Gear. Bez zbędnego gadania, gościa w studiu, nudnych okrążeń na torze. Po prostu dany kraj, najlepiej jak najbardziej dziki i odległy od Europy oraz trzech na pierwszy rzut oka zwyczajnych facetów w różnym wieku, którym się wydaje, że jazda swoimi motoryzacyjnymi dziełami sztuki to bułka z masłem. Otóż nie, to nigdy nie była bułka z masłem. To walka o przetrwanie, ciągle psujące się samochody, głupie dowcipy robione sobie nawzajem, ba, porzucanie kumpla gdzieś na pustkowiu, bo akurat szwankuje jego auto. I tak jest tym razem – Atlantyk, Wybrzeże Szkieletów, stada fok, naprzeciw pustynia Namib oraz Clarkson, Hammond i May w trzech beach buggy, czyli przerobionych Volkswagenach Beetle, zresztą co jeden to dziwniejszy. No i zaczyna się kręta (nawet bardzo) podróż do odległej o tysiąc mil plaży na granicy z Angolą. Największą radość czerpie się oczywiście z nieustannych głupkowatych pomysłów trójki wyżej wymienionych panów (o ile trzymają jakiś poziom przyzwoitości), ale trzeba przyznać, że pierwsze doby ich podróży to nieustanna litania pomyłek. Na szczęście w absolutnie przepięknej oprawie, bowiem Namibia oszałamia widokami (zwłaszcza pustynia), a Wybrzeże Szkieletów z budzącymi grozę wrakami statków wygląda niczym z gry Myst IV. Schody zaczynają się później, ponieważ kilka elementów z tych dwóch odcinków można by zwyczajnie usunąć. Nikt chyba nie wierzył, ze prowadzący na serio znajdą jakiegoś kłusownika, zagrażającego nosorożcom. Mnóstwo zagrań po prostu woła: to wszystko jest wyreżyserowane! Ot, na przykład postrzelenie Hammonda. Aczkolwiek pomysł, żeby śpiącego nieboraka podwiesić w samochodzie pod helikopterem był znakomity. Wyreżyserowane czy nie, Hammond krzyczał bardzo przekonująco, a wiązanka przekleństw tylko dodawała całej scenie autentyczności. Pierwszy odcinek specjalny wypada na tle drugiego trochę lepiej, być może dlatego, że po prostu jest krótszy i lepiej skomponowany. Cała przepiękna sekwencja jazdy przez pustynię jest największym plusem obu odcinków, a nocna podróż rzeczywiście napawa strachem. Amazon zdecydowanie nie szczędzi pieniędzy, co widać we wspaniałej pracy operatorów kamer. Część druga dostarcza już wątpliwej jakości rozrywek, takich jak penisowa gałka skrzyni biegów. Naprawdę, tego typu żarty, w których lubują się prowadzący, już dawno przestały bawić. Do tego szkoda, że cały ekwipunek woziła ekipa filmowa – w końcu co to za podróż przez Namibię, gdzie całym sprzętem koniecznym do przeżycia zajmuje się ktoś inny. W tym wypadku to zapewne Giovanni, służący wynajęty przez Clarksona i Maya, służący im dobrym winem. Dobrze, że chociaż Hammond ma bardziej kempingowe podejście do nocowania pod gołym niebem… Namibijskim odcinkom daleko do najbardziej epickiej podróży, jaką przebyli byli prowadzący Top Gear – boliwijskie odcinki specjalne to jedne z najlepszych odcinków tej trójki w ogóle. Mnóstwo wydarzeń w Boliwii nie było wyreżyserowanych, innymi słowy, to życie napisało scenariusz ich podróży. Tutaj nie sposób jednak się nie uśmiechnąć (pomijając wulgarne żarty), kiedy Clarkson, Hammond i May próbują po prostu gdzieś pojechać, ale najczęściej tylko utrudniają sobie życie dziwnymi pomysłami. Samochodowa kolejka linowa z finału tej podróży to jeden z najfajniejszych wynalazków, jakie zdarzyło mi się oglądać. Oczywiście wymagała pracy mnóstwa inżynierów, a nie trójki pseudo-podróżników, ale frajda z przejażdżki czymś takim musi być ogromna. Szkoda, że kolejki nie docenił May, zapijający swój strach alkoholem. To pewnie ze zdziwienia, że przeżył podróż, a małe beach buggy tak dzielnie, mimo licznych awarii, się spisały. Czekam z niecierpliwością na kolejne odcinki specjalne The Grand Tour. Nie zaszkodziłoby im więcej spontaniczności, a mniej głupich żartów, ale wszystko jeszcze przed nami.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj