The Kitchen to najnowszy film ze stajni Netflixa, za którego wyreżyserowanie zabrał się duet Daniel Kaluuya i Kibwe Tavares. Dla pierwszego z nich jest to kompletny debiut reżyserski bez jakiegokolwiek doświadczenia w tej dziedzinie, z kolei Tavares ma na swoim koncie jeszcze trzy krótkie filmy. Scenariusz napisał Kaluuya w duecie z Joe Murtaghiem, który stworzył serial The Woman in the Wall oraz napisał jeden z odcinków do serialu Gangi Londynu.
Tytułowa Kuchnia to swoista wioska w Londynie, która opiera się korporacyjnemu i systemowemu uciskowi, a jej mieszkańcy odmawiają przenosin do innego miejsca wbrew nieustannej inwigilacji dronów, odcinaniu dostępu do wody czy wstrzymywaniu dostaw. Twórcy bardzo świadomie nadali taki, a nie inny tytuł swojemu filmowi, ponieważ Kuchnia jest bohaterem samym w sobie. Co więcej – moim zdaniem jest to najlepsza „postać” w tej produkcji. Ekipa realizacyjna zadbała o dopieszczenie najmniejszych detali, aby widz mógł poczuć klimat dystopijnego Londynu w niedalekiej przyszłości. Kuchnia prezentuje się bardzo namacalnie, realistycznie, a zarazem futurystycznie. Udało się zachować idealny balans pomiędzy brudnym realizmem a neonową stylistyką i holograficznymi ekranami. Twórcy mieli bardzo jasny, konkretny pomysł na przedstawienie tego świata i udało im się to znakomicie. To miejsce pełne ścisku, hałasu, zamieszania i brudu, które wieczorem zmienia się w piękną zabawę neonami. Zadbano również o zaprojektowanie charakterystycznej dla Kuchni kultury. Odwiedziny w barze, u fryzjera, czy codziennie audycje radiowe Lorda Kuchmistrza świetnie ugruntowały to miejsce w świadomości widza. Nie trąci tu taniością; twórcy odpowiednio rozłożyli akcenty i budżet, aby całość prezentowała się świetnie dla oka i spójnie. To wszystko jednak prowadzi do tego, że chciałoby się dowiedzieć więcej o Kuchni – o tym jak powstała, jacy są jej mieszkańcy i co dalej; film nie dostarcza odpowiedzi na te pytania, co jest lekkim zawodem. To skutek uboczny stworzenia wizualnie wyjątkowego miejsca akcji, dla którego najwidoczniej nie zaplanowano rozbudowanego wyjaśnienia.
Jeśli liczyć Kuchnię jako jedną z „postaci”, to jest przy tym najlepszą postacią w filmie. Izi, czyli główny bohater, jest po prostu nudny. Nie ma w sobie ciekawych cech charakteru, nic go nie wyróżnia, a nawet ten brak wyróżnienia nie jest wyróżnieniem, co czasem się zdarza. To postać pozbawiona głębi i której przeszłość jest nieznana. Oszczędna gra aktorska Kano, odtwórcy tej roli, nie pomaga w przychylnym spojrzeniu na bohatera. O wiele lepiej prezentuje się Jedaiah Bannerman, który wciela się w Benjiego, dwunastoletniego chłopaka, którego mama niedawno zmarła. To debiut aktorski tego młodego chłopaka, a radzi sobie bardzo dobrze. Benjiego można polubić, zrozumieć, chociaż warto nadmienić, że sceny stricte emocjonalne nie uderzały tak głęboko przez pewne braki aktorskie. Z obsady najlepiej wspominam Iana Wrighta w roli specyficznego Lorda Kuchmistrza. Niezwykła charyzma aktora dodała tej postaci głębi i sprawiła, że chciałbym poznać go lepiej – tego również film nie zapewnił. Pozytywnie wyróżnił się także Hope Ikpoku Jnr. To również bardzo młody aktor, który ma w sobie świetną charyzmę, a postać Staplesa przyciągała uwagę, chociaż i jemu nie poświęcono tyle czasu, ile się spodziewałem.
The Kitchen mógłbym porównać do placu zabaw, gdzie ktoś zostawił zabawki, ale nikt się nimi nie bawi. Kuchnia to świetnie zaprojektowane miejsce, bardzo unikalne i wizualnie interesujące, ale Daniel Kaluuya i Kibwe Tavares nie wykorzystali jego potencjału. Skupienie na relacji Iziego z Benjim jest zrozumiałe w kontekście głównego motywu filmu, ale nie da się nie pomyśleć, że dało się tutaj zrobić coś więcej. The Kitchen to bardzo prosta i przeciągnięta produkcja, która się po prostu momentami dłużyła. Duet reżyserski postawił na wiele wolnych ujęć i przeciągniętych scen, gdzie aktorzy mogli zaprezentować swoje umiejętności aktorskie, ale to nie było wcale potrzebne. Po pierwsze nie poszło im to za dobrze, a po drugie – te sceny nie były na tyle głębokie, żeby widz musiał siedzieć i oglądać je przez kilka minut. Motywacje, myśli i działania bohaterów były w większości zrozumiałe. Może miało to służyć wprowadzeniu melancholijności, ale ostatecznie wkradła się nuda.
O ile Daniel Kaluuya i Kibwe Tavares dobrze sobie radzą z reżyserią, o tyle sam scenariusz już taki dobry nie jest. Dialogi są często drętwe, nudne i tylko aktorzy czasem wyciągają z nich coś więcej. Wiele sekwencji powtarza się kilkukrotnie, może w celu oszczędzania budżetu. Relacje między postaciami kuleją, a to, co miało być sercem filmu, nie działa tak jak powinno, przynajmniej nie w pełni. Sceny Iziego z Benjim bywają urocze i pełne ciepła, ale jest tego zdecydowanie za mało jak na produkcję tak bardzo skupioną na nich dwóch. The Kitchen niestety nie opowiada żadnej konkretnej historii. To trochę jak obejrzenie pierwszego odcinka serialu lub połowy filmu – mimo dwugodzinnego metrażu film kończy się w momencie, w którym dopiero coś mogłoby się dziać. Bardzo też razi brak jakichkolwiek konsekwencji. Film pokazuje nam na przykład scenę napaści, w której uczestniczy jeden z głównych bohaterów, ale ta scena nie wniosła nic do filmu; postać tę nie spotkały żadne konsekwencje tego, co zrobiła. Tak samo zakończenie jest urwane i niekompletne.
Duet scenarzystów i reżyserów zbyt mocno skupił się na ogólnym przesłaniu i historii, która działa się w tle. Historii o wyzysku, kapitalizmie, nierównościach. Historii, która nie została pogłębiona, wyjaśniona, a zamiast tego pozbawiona konsekwencji. Brak większego powiązania bohaterów z tymi motywami sprawił, że relacja Iziego i Benjiego mogłaby się dziać w jakimkolwiek mieście czy dzielnicy Londynu.
The Kitchen jest ładnie nakręcone. Ma kilka ujęć, które zapadają w pamięć. Duża w tym zasługa ekipy, która przygotowywała Kuchnię od podszewki. Neony i specyficzna kultura tego miejsca świetnie się prezentują na ekranie. Muzyka stanowiła raczej tło dla opowieści i tylko piosenki licencjonowane jakkolwiek wpadały w ucho i wzmacniały wydźwięk poszczególnych scen. Brakowało tu scen z efektem „wow”, przy których Kaluuya i Tavares mogliby się bardziej popisać lub zaprezentować coś niekonwencjonalnego i w odmiennym stylu. Sfera audiowizualna to poprawny, zachowawczo zrealizowany element całej produkcji.
Debiut reżyserski Daniela Kaluuyi to ostatecznie niewykorzystany potencjał. Sama Kuchnia to miejsce ciekawe, bardzo dobrze zaprojektowane i nakręcone, ale brak ciekawych postaci i relacji między nimi nie pozwala na pełne wczucie się w ten świat. W chwili, kiedy fabuła zaczyna się rozkręcać, film jest nagle ucięty, a widz pozostawiony bez odpowiedzi. To wielka szkoda, bo widać, że w realizację tego świata włożono wiele czasu, pieniędzy oraz pomysłu. Być może będzie okazja wrócić do dystopijnego Londynu, tym razem z ciekawszą fabułą i postaciami.