Nie ma tu mowy o kupnie kota w worku
TLOU to mimo wszystko młoda gra, bo nie ma na karku nawet 10 lat. Trudno więc w przypadku Part I mówić o kupowaniu kota w worku. Od 2013 roku dowiedzieliśmy się już niemal wszystkiego. Poznaliśmy każdy sekret i schemat tego tytułu, a niektórzy pewnie są w stanie ukończyć całą przygodę z zamkniętymi oczami, tylko po odgłosach otoczenia. Historia również jest na tyle znana i ograna, że raczej nie ma powodów się nad nią rozwodzić. Jeżeli komuś podobała się za pierwszym i drugim razem, to spodoba się teraz. Jeśli natomiast odbiliście się od wcześniejszych edycji, to i remake Was nie przekona. W mojej ocenie mamy tu do czynienia ze świetną historią. Tak świetną, że nawet HBO zdecydowało się na jej adaptację w postaci serialu. Zatem w przypadku The Last of Us: Part I nie pozostaje nam nic innego, jak skupić się na technikaliach gry i odpowiedzi na zasadnicze pytanie: czy warto sięgać po ten tytuł, mając już ograne poprzednie dwie edycje?Grafika na poziomie next-genowym
W kwestii fabularnej w The Last of Us: Part I nie zmieniło się nic. To nadal ta sama opowieść, poprowadzona w identyczny sposób i zabierająca nas do znanych lokacji. Zmiany widać przede wszystkim w oprawie graficznej, w której 720p (oryginał) lub 1080p (remaster) zamieniono na kilka współczesnych standardów wyświetlenia. Do wyboru dostajemy między innymi 4K z 40 klatkami na sekundę, upscalowane 4K i 60 FPS oraz hybrydę oferująca coś pomiędzy i celującą w 120 klatek. Wprowadzono również kilka nowych animacji, zbliżonych do tych z Part II. Widać to, gdy Joel majstruje przy stole do ulepszania broni. Bez dwóch zdań możemy stwierdzić, że oprawa jest na poziomie porównywalnym do innych tytułów wydawanych przez Sony na PS5. Skłamałbym jednak, gdybym napisał, że to najładniejsza gra tej generacji konsol, bo tak nie jest. Zmiany dotyczą także elementów samej scenografii, w których przyjdzie nam się znaleźć. Dołożono trochę elementów, by otoczenie nie było tak puste i płaskie. Wszystko to sprawia, że tytuł nie odbiega jakościowo od innych gier na tę generację i gdyby nie wiedza, że jest to remake, wiele osób mogłoby sądzić, że to pełnoprawna produkcja dedykowana PS5 (zwłaszcza gdy spojrzy się na cenę). To niewątpliwy plus i zarazem namacalny przykład tego, jak wiele pracy i czasu trzeba było na to poświęcić.Tu dodać, tam odjąć
O ile fabularnie nie ma tu prawie żadnych zmian, o tyle już sprawa z dostępną zawartością wygląda nieco inaczej. Podobnie jak w Remastered z 2014, tak i tutaj dostajemy fabularny dodatek Left Behind, ale już zabrakło trybu gry wieloosobowej. I dobrze, bo było to słabe, więc po co ładować do gry coś, co się nie sprawdziło. Sony jednak, mimo wycięcia multiplayera, nie zdecydowało się na obniżenie ceny na premierę czy zaoferowanie zniżki wiernym fanom, od lat wspierających "niebieskich" i opłacających abonament PS Plus. I tu ponownie wracamy do zasadniczego pytania: czy warto wydać tyle pieniędzy na grę, która dla większości osób nie będzie zbytnio różnić się od pierwowzoru, a na dodatek brakuje jej jednego z elementów? Dodatkowa zawartość w postaci nowych opcji graficznych, trybów permadeath czy speedrun, a także wykorzystania opcji kontrolera DualSense czy szerokiej gamy udogodnień dźwiękowych dla wielu to może być po prostu za mało, by ponownie sięgnąć po pierwsze TLOU.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj