The Last of Us: Part I – recenzja gry
Data premiery w Polsce: 2 września 2022Mówi się, że do tej samej rzeki nie wchodzi się dwa razy. Ja już wszedłem trzeci raz i za każdym razem jest lepiej. Oceniamy The Last of Us: Part I.
Mówi się, że do tej samej rzeki nie wchodzi się dwa razy. Ja już wszedłem trzeci raz i za każdym razem jest lepiej. Oceniamy The Last of Us: Part I.
O oryginalnej wersji tej produkcji powiedziano już naprawdę wiele. W 2013 roku, w momencie debiutu The Last of Us na konsoli PlayStation 3, była to zdecydowanie najładniejsza gra tamtej platformy. Niedługo później, już na PS4, dostaliśmy usprawnioną wersję pod postacią The Last of Us: Remastered. Teraz zaś Sony postanowiło przenieść swój hitowy produkt na wyższy poziom, a zarazem też na najnowszą generację konsol. Sprawdźmy, jak wypada The Last of Us Part I, czyli pełnoprawny remake odsłony sprzed 9 lat.
Nie ma tu mowy o kupnie kota w worku
TLOU to mimo wszystko młoda gra, bo nie ma na karku nawet 10 lat. Trudno więc w przypadku Part I mówić o kupowaniu kota w worku. Od 2013 roku dowiedzieliśmy się już niemal wszystkiego. Poznaliśmy każdy sekret i schemat tego tytułu, a niektórzy pewnie są w stanie ukończyć całą przygodę z zamkniętymi oczami, tylko po odgłosach otoczenia. Historia również jest na tyle znana i ograna, że raczej nie ma powodów się nad nią rozwodzić. Jeżeli komuś podobała się za pierwszym i drugim razem, to spodoba się teraz. Jeśli natomiast odbiliście się od wcześniejszych edycji, to i remake Was nie przekona. W mojej ocenie mamy tu do czynienia ze świetną historią. Tak świetną, że nawet HBO zdecydowało się na jej adaptację w postaci serialu. Zatem w przypadku The Last of Us: Part I nie pozostaje nam nic innego, jak skupić się na technikaliach gry i odpowiedzi na zasadnicze pytanie: czy warto sięgać po ten tytuł, mając już ograne poprzednie dwie edycje?
Grafika na poziomie next-genowym
W kwestii fabularnej w The Last of Us: Part I nie zmieniło się nic. To nadal ta sama opowieść, poprowadzona w identyczny sposób i zabierająca nas do znanych lokacji. Zmiany widać przede wszystkim w oprawie graficznej, w której 720p (oryginał) lub 1080p (remaster) zamieniono na kilka współczesnych standardów wyświetlenia. Do wyboru dostajemy między innymi 4K z 40 klatkami na sekundę, upscalowane 4K i 60 FPS oraz hybrydę oferująca coś pomiędzy i celującą w 120 klatek. Wprowadzono również kilka nowych animacji, zbliżonych do tych z Part II. Widać to, gdy Joel majstruje przy stole do ulepszania broni. Bez dwóch zdań możemy stwierdzić, że oprawa jest na poziomie porównywalnym do innych tytułów wydawanych przez Sony na PS5. Skłamałbym jednak, gdybym napisał, że to najładniejsza gra tej generacji konsol, bo tak nie jest.
Zmiany dotyczą także elementów samej scenografii, w których przyjdzie nam się znaleźć. Dołożono trochę elementów, by otoczenie nie było tak puste i płaskie. Wszystko to sprawia, że tytuł nie odbiega jakościowo od innych gier na tę generację i gdyby nie wiedza, że jest to remake, wiele osób mogłoby sądzić, że to pełnoprawna produkcja dedykowana PS5 (zwłaszcza gdy spojrzy się na cenę). To niewątpliwy plus i zarazem namacalny przykład tego, jak wiele pracy i czasu trzeba było na to poświęcić.
Tu dodać, tam odjąć
O ile fabularnie nie ma tu prawie żadnych zmian, o tyle już sprawa z dostępną zawartością wygląda nieco inaczej. Podobnie jak w Remastered z 2014, tak i tutaj dostajemy fabularny dodatek Left Behind, ale już zabrakło trybu gry wieloosobowej. I dobrze, bo było to słabe, więc po co ładować do gry coś, co się nie sprawdziło. Sony jednak, mimo wycięcia multiplayera, nie zdecydowało się na obniżenie ceny na premierę czy zaoferowanie zniżki wiernym fanom, od lat wspierających "niebieskich" i opłacających abonament PS Plus. I tu ponownie wracamy do zasadniczego pytania: czy warto wydać tyle pieniędzy na grę, która dla większości osób nie będzie zbytnio różnić się od pierwowzoru, a na dodatek brakuje jej jednego z elementów? Dodatkowa zawartość w postaci nowych opcji graficznych, trybów permadeath czy speedrun, a także wykorzystania opcji kontrolera DualSense czy szerokiej gamy udogodnień dźwiękowych dla wielu to może być po prostu za mało, by ponownie sięgnąć po pierwsze TLOU.
Podsumowanie? Najlepszy tytuł z 2013 jest teraz jeszcze lepszy. Nie ulega wątpliwości, że podróż Joela i Ellie to istne magnum opus studia Naughty Dog, które bije na głowę przygody Nathana Drake'a. The Last of Us: Part I przypomina nam o tym w zupełnie nowej, next-genowej oprawie graficznej. Nigdy nie będzie to gra dla wszystkich i trzeba się z tym pogodzić, a pewne nowości, które wprowadzono w remake'u, są bardzo subtelne. Kwestią zasadniczą jest cena, ale jej odbiór to akurat indywidualne podejście każdego z nas. Mnie osobiście ona nie przeraża, bo grając w Part I rzeczywiście czułem się tak, jakbym grał w zupełnie nową produkcję, mimo że było to dla mnie trzecie podejście do tego tytułu i to na trzeciej generacji konsol. Które z nich uznałbym za najmilsze? Oczywiście to na najmocniejszym sprzęcie Sony.
PLUSY:
+ najładniejsza gra na PS3 teraz wygląda jeszcze lepiej na PS5;
+ wciągająca i emocjonująca fabuła;
+ długość rozgrywki;
+ kompletny brak ekranów ładowania gry (chyba że po śmierci postaci);
+ sporo nowości w tym nowe animacje, lepszy dźwięk oraz opcje graficzne, poprawiona AI.
MINUSY:
- brak multiplayera przy wyższej cenie gry.
Poznaj recenzenta
Michał CzubakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat