Dobrze, że Maisie Richardson-Sellers szybko zrezygnowała z patrzenia spode łba na początku odcinka. Moment, w którym jej Eva zbliżała się do małej Hope, nie był w ogóle przerażający, tylko śmieszny. Grymas na ustach, patrzenie bykiem – może ta groteska przeszłaby w serialu dla dzieci, ale nie w produkcji dla starszych widzów. Na szczęście Maisie szybko rezygnuje z takiego wizerunku i z każdą minutą możemy bardziej wierzyć w jej atrakcyjną, niebezpieczną wiedźmę. Szkoda tylko, że aktorka nie potrafiła wejść w tę rolę od razu, tylko widz był raczony tym procesem. Z drugiej strony – gdy to się w końcu stało, naprawdę nie można mieć do niej zarzutów. Za to bardzo dobra była w tym odcinku gra Yusufa Gatewooda, który chyba o wiele lepiej czuje się w roli czarownika Vincenta niż 1000-letniego wampira. Tak jak jego Finn był zwyczajnie nijaki i irytujący, Vincent zyskuje sporo, zwłaszcza po scenach wykiwania Evy. Nie było żadnym zaskoczeniem, gdy po scenie rozmowy dwójki kochanków czarownik zdecydował się pomóc byłej ukochanej. Jednak gdy zadzwonił do Marcela, widzowie chyba byli równie zaskoczeni co nasze wampiry. Ten podwójny twist był genialnym pomysłem; wielkie brawa dla duetu scenarzystów. Zanim przejdę do narzekania – to co uwielbiam w „The Originals”, to rozwijanie mitologii i rozmowy polityczne. Szkoda, że przez wielu serial o Pierwotnych zawsze będzie mieć łatkę pochodzącego od „tego serialu o nastolatce i zakochanych w niej wampirach”, bo jest to jeden z lepszych tworów The CW. Rytuał dziewięciu był ciekawy, choć miał pewne dziury – np. do kiedy te dzieci miały „najczystszą magię”? Wydaję mi się, że Davina jest w takim wieku, że nie powinna już być brana za dziecko, już nie mówiąc, że jej magia najczystsza i nieskalana raczej nie jest. Bardzo pozytywnie można ocenić dyskusję między Elijahem, Hayley i Josephine La Rue. Przyjemnie było posłuchać dwójki świetnych mówców, jakimi są wampir i czarownica, a także ciekawie skontrastowano to z zupełnie nieznającą się na tym Hayley. Dobre to było zwłaszcza dlatego, że często w serialach można zauważyć pewną rzecz: scenarzyści mają jakąś wizję i zmuszają postać, by się do tej wizji dopasowała. Tutaj tego nie było, a w każde szczere zdanie Hayley można wierzyć - i tu jest wielki plus. Z drugiej strony, skoro bohaterka nie jest w tym dobra, to czy trzeba było ją w te rozmowy pchać? [video-browser playlist="681433" suggest=""] Warto jeszcze zwrócić uwagę na w końcu nieirytującą matkę wszystkich Mikaelsonów. Nie dość, że Sonja Sohn nie drażniła widza swoją grą Esther tak jak kiedyś, to jeszcze można było zrozumieć samą bohaterkę. Choć według mnie dobrze, że Freya się jej pozbyła. Zobaczenie upadku Esther było potrzebne, a jej koniec został dokonany przez dziecko, które najwięcej przez nią ucierpiało. Choć wiadomo, że Esther pewnie jeszcze nieraz do nas wróci, dobrze, że na razie jest to „zakończenie” jej historii. Niestety, nie wszystko było tak dobre. Wielkim problemem scenarzystów „The Originals” są wątki miłosne. O ile postacie epizodyczne mają akurat tę część dobrze poprowadzoną, jak Genevieve z zeszłego sezonu i teraz Eva oraz Vincent (choć pytanie, czy akurat u nich było to potrzebne), to scenarzyści mają wielkie problemy z głównymi postaciami. Nie dość, że trójkąt Camille-Marcel-Rebekah jest zwyczajnie źle prowadzony, a raczej zamiatany szybko pod dywan, jakby scenarzyści bali się rozwiązać jakkolwiek sprawy między nimi, to jeszcze cały czas mamy do czynienia z bolesnym (nie)związkiem Hayley i Elijaha. Te postacie, które chyba mają działać na takiej samej zasadzie jak główni bohaterowie „Bones” czy „Castle”, są bardzo nużące w swoich zawirowaniach miłosnych i niestety najciekawsze są, gdy interesują się kimś innym lub w ogóle nie są zainteresowane amorami. Irytujące było również zachowanie Hayley przed rozmową z Josephine. Postać grana przez Phoebe Tonkin nie jest już nastolatką, przeżyła więcej niż większość ludzi kiedykolwiek. W dodatku jest matką – te wszystkie czynniki powinny jednak doprowadzić do jakiejś dojrzałości tej bohaterki. Zwłaszcza że Hayley ma dziecko z innym mężczyzną, a ślub wzięła jeszcze z kimś innym i nie bacząc na powody tej decyzji, czy naprawdę ma prawo do oceniania Elijaha i dąsania się z powodu jego małego romansu z Gią? Zwłaszcza że po rozmowie młodej hybrydy i wampirzycy bardziej punktuje Gia. Mieszane uczucia można mieć wciąż względem Frei. Z jednej strony wydaje się dosyć ciekawą bohaterką, silną i mogącą wiele uczynić – złego lub dobrego. Z drugiej może być tak, że scenarzyści pójdą w kierunku zrobienia z niej psychopatki patologicznie pragnącej rodziny i pod koniec sezonu czeka nas „wzruszająca” scena pt. „Ja tylko chciałam mieć rodzinę” oraz śmierć Frei Mikaelson z rąk Klausa otoczonego rodziną, która znowu będzie po jego stronie. Miejmy jednak nadzieję, że scenarzyści mają pomysł na podwójny twist jak z Vincentem, który nie będzie szedł ani w stronę psychopatki, ani podwójnej agentki do Dahli. Narducci pokazał, że stać go na więcej. Czytaj również: Elena Gilbert – oto, jak powinna odejść z serialu. 10 scenariuszy Ten odcinek "The Originals" był bardzo dobry. Riley Voelkel błyszczała jako Freya, gniewna i coraz bardziej szalona. Richardson-Sellers i Gatewood świetnie sprawowali się jako para byłych kochanków, a końcowe sceny pokazują, że na rodzinę Mikaelsonów nie czeka spokojny czas. Szkoda tylko, że przy tym wszystkim blaknie nam główna postać tego serialu, Klaus, który dużo mówi, a mało robi.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj