The Originals daje odpocząć Michaelowi (Sebastian Roche), skupiając się na konflikcie z Esther. Tu mam tak naprawdę problem głównie z aktorką grającą tę postać, bo podobnie jak poprzednia - jest nijaka. Rozumiem, że trudno znaleźć do roli czarnego charakteru równie charyzmatycznego aktora jak Roche, ale właśnie w przypadku Michaela widzimy, jak bardzo jest to ważne i jak dobrze to działa. Trudno poczuć atmosferę grozy w scenach z Esther, która nie wywołuje żadnych emocji. Nieporozumieniem wydają się jej motywy, które są - delikatnie mówiąc - naciągane. Może i skutecznie dolewają oliwy do ognia rodzinnego dramatu, ale w tym przypadku wydaje się to po prostu nudne i niebezpieczne dla jakości serialu. Bo jeśli, broń Boże, jakimś cudem Esther odniesie sukces i twórcy będą chcieli zastąpić aktorów grających w tym serialu Elijaha i Klausa, The Originals równie dobrze można by zakończyć.
Zdecydowanie wolę te rodzinne dramaty od pozbawionych pazura romansów z Pamiętników wampirów. Nie działa to do końca dobrze w przypadku Esther, ale pomijając samą postać, wszystko wciąga i nie brak tutaj emocji. Weźmy za przykład poznawanie historii biologicznego ojca Klausa (z 6. odcinka), o którym dotychczas wiedzieliśmy niewiele. Jest naprawdę ciekawie, a kiedy go poznajemy, robi się też zaskakująco. Relacja Klausa z biologicznym ojcem jest oczywista, wręcz przewidywalna - zdecydowanie można było oczekiwać takich reakcji ze strony centralnej postaci serialu. To, co jest tutaj wielką niespodzianką, to decyzja Klausa kończąca wątek - ruch, który musi wbrew pozorom mieć gigantyczny wpływ na niego w kolejnych odcinkach, a zarazem dojrzała decyzja oparta na jego doświadczeniu, która może pozwolić wygrać tę wojnę dla córki. Końcowa scena z 7. odcinka (z wiadomością dla Esther) dobrze pokazuje Klausa i jego pasujący do wydarzeń tok myślenia.
[video-browser playlist="632780" suggest=""]
Rodzeństwo Klausa i Elijaha wzbudza mieszane odczucia. Nie da się ukryć, że Kol pod każdym względem jest gorszy od oryginału. Chociaż aktor z serialu Teen Wolf robi wszystko, co w jego mocy, i nawet wypada nieźle, to w tym porównaniu wypada blado. Finn natomiast jet mi kompletnie obojętny. Casting w tym serialu momentami bardzo nie wychodzi, bo choć widać potencjał, który można wykorzystać, by stworzyć coś wyjątkowego, producenci obsadzają w ważnych rolach mdłych aktorów, którzy sobie nie radzą. Jest to drobne niedociągnięcie, bo sam rozwój historii odbywa się dynamicznie, jest niezła atmosfera, a historia wciąga. W końcu też Cami ma jakąś rolę do odegrania w tym sezonie.
Brakuje mi jakiegoś sensowniejszego miejsca dla Daviny, która na razie stanowi dodatek do Kola/Caleba. Niby mają plan ataku na Klausa (który szybko zostaje pokrzyżowany), ale w tym wszystkim Davina niestety jest zaledwie narzędziem. Po początkach budowy jej indywidualności liczyłem na rozwój tego motywu, a tak powracamy do punktu wyjścia - Davina to nadal obiekt do manipulacji.
Czytaj również: Yusuf Gatewood awansuje do głównej obsady "The Originals"
To, co najbardziej pozytywnie zaskakuje w The Originals, to cliffhanger z odcinka 6. Do tej pory mogliśmy sądzić, że czarnymi charakterami sezonu są Michael i Esther, ale wszystko wskazuje na to, że są oni jedynie kolejnymi pionkami w tej grze. Powrót tajemniczej czarownicy i zaginionej siostry bohaterów może doprowadzić do intrygującego zwrotu akcji, który zjednoczy rodzinę przeciwko wspólnemu wrogowi. Klaus i Michael walczący ramię w ramię? Chciałbym to zobaczyć.