Akcja odcinka skupia się w pełni na wyprawie naszej trójki, by znaleźć broń i amunicję. Muszą przyzbroić się do walki z Gubernatorem, który pod tym względem ma nad nimi wyraźną przewagę. Takim sposobem The Walking Dead staje się kinem drogi, pokazując kilka kluczowych dla postaci i fabuły wydarzeń.

Zaskoczenie przychodzi, gdy docierają do ufortyfikowanego miasteczka. Związane jest ono z pojawieniem się pewnej postaci, której dawno nie widzieliśmy. Powrót Morgana, chociaż tylko chwilowy, jest kolosalnie ważny dla serialu. Udział tego bohatera w pierwszym sezonie opiewał w sporą dawkę emocji (scena z próbą zabicia żony-zombie) i nie inaczej jest też tutaj. Jego opowieść o tym, co się z nim działo, gdy stracił syna ma w sobie coś niezwykłego. Po wydarzeniach z Gubernatorem, typowy dramat związany z codziennością tego świata zszedł na drugi plan. Dzięki Morganowi i jego historii przypominamy sobie, jaka ta rzeczywistość jest niebezpieczna, nie tylko z uwagi na ludzką głupotę. Osoba Morgana potrafi poruszyć. Dzięki niemu Rick w końcu stawia czoło swoim demonom. Wyrzuty sumienia z powodu porzucenia Morgana i jego syna cały czas towarzyszą Rickowi i mają także wpływ na jego stan psychiczny. Widząc, jak człowiek, który go uratował, a którego darzył szacunkiem postradał zmysły z rozpaczy, bardzo mocno działa na Ricka. Widzimy wyraźnie, że staje twarzą w twarz z tym, co go gnębi. Z własnym szaleństwem, które w pewnym momencie przejęło nad nim kontrolę. To odbudowuje w Ricku pewność siebie, świadomość nadziei i chęć przeżycia, przede wszystkim dla Carla. A co najważniejsze, pozwala mu zaakceptować to, że jego zmysły rzucają mu kłody pod nogi.

[image-browser playlist="593827" suggest=""] ©2013 AMC

Ważną rolę odgrywa relacja Carla z Michonne. Chłopak chce udowodnić ojcu, że sam potrafi coś zrobić, jednocześnie mając ukryty cel. Michonne idzie mu pomóc, nawet pomimo buntów chłopaka. Ich wspólna akcja w barze pełnym szwendaczy może się podobać. Wyczuwalne napięcie i niezłe emocje sprawiają, że sceny te ogląda się w ogromnym skupieniu. Carl odnajduje swojego rodzaju katharsis, odciecię się od przeszłych wydarzeń, które ciążyły w jego głowie, głównie przez sytuację z matką. Symbolem tego jest zdjęcie rodzinne, które staje się takim kluczem pozwalającym zamknąć nieprzyjemne chwile za solidnymi drzwiami. W ten sposób dzieciak wreszcie jest w stanie uporać się z traumą po śmierci matki. Jego relacja z Michonne jest fantastycznie przedstawiona. W końcu kobieta rozwija się i pokazuje inne oblicze. W jej zachowaniu pojawia się coś, czego próżno było szukać w poprzednich odcinkach. Mój odbiór Michonne zmienia się w takim samym tempie jak pogląd Carla na swoją towarzyszkę. Pojawia się sympatia wobec twardej wojowniczki i chęć, aby została częścią grupy. Przekłada się to także na Ricka, który po raz pierwszy swoją nieufność wobec Michonne odstawia na bok. Ich drobna rozmowa o szaleństwie w pewnym stopniu zbliża ich do siebie, przez co zaczynają się lepiej rozumieć. Michonne staje się potrzebną sojuszniczką, a nie jedynie osobą mającą tego samego wroga.

W tle majaczy nie mniej istotna sytuacja z autostopowiczem. Kilka scen z jego udziałem opowiada nam historię bohaterów The Walking Dead. Ich nieufność wobec obcych wzrasta do takiego poziomu, że traktują spanikowanego przybysza jak powietrze, jednocześnie wiedząc, że koniec końców stanie się on pożywką dla szwendaczy. Ich emocjonalny chłód świetnie podsumowuje ostatnia scena, w której zatrzymują się, by zabrać graty zjedzonego nieszczęśnika.

Tym razem nie ma tyle napięcia i efektownych wydarzeń, ale odcinek pomimo wszystko imponuje, choć w odmienny sposób niż dotychczas. Rozbudowuje postacie i pozwala nam spojrzeć na ich osobowość w innym świetle, jednocześnie dostarczając niemało emocji.

Ocena: 8/10

Czytaj więcej: Kup taniej książki z "The Walking Dead"

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj