W drugim odcinku The Walking Dead: Daryl Dixon pojawia się kilka motywów, które przywołują na myśl The Last of Us. Jednak miejsce akcji sprawia, że odczuwamy też spore różnice – i to na korzyść serialu od AMC.
W drugim odcinku The Walking Dead: Daryl Dixon niespodziewanie zaprezentowano nam retrospekcje Isabelle, w których oglądaliśmy wybuch apokalipsy zombie w Paryżu. Rzadko w tym uniwersum pokazywano początek upadku cywilizacji – na taką skalę tylko w Fear the Walking Dead. Dzięki temu, że rzecz rozgrywała się we Francji i dotyczyła Isabelle, trochę inaczej odbierało się te wydarzenia. Po prostu inny nastrój wzbudzały francuskie uliczki pogrążone w chaosie i ogniu – z wieżą Eiffla w tle. A scena z przejeżdżającym pociągiem w metrze przyprawiała o ciarki na plecach. Zadbano też, aby plakaty na ścianach peronu pasowały do 2010 roku. Warto to docenić.
Dzięki retrospekcjom z Isabelle mogliśmy poznać jej dość szemraną przeszłość złodziejki. Parę razy też pokazano blizny po próbach samobójczych, co wskazuje, że kobieta przed apokalipsą nie miała łatwego życia – w końcu sama opiekowała się siostrą. Pojawił się też Adam Nagaitis w roli władczego Quinna, którego widzowie szybko mogli znielubić.
Najważniejszą częścią tych dobrze skomponowanych z główną historią flashbacków były narodziny Laurenta. Towarzyszące mu okoliczności bardzo przypominały te z The Last of Us. Chłopiec i Ellie są wyjątkowi w ten sam sposób. Można odnieść wrażenie, że The Walking Dead: Daryl Dixon podkradł ten pomysł z ugryzieniem matki i porodem, ale warto wiedzieć, że serial był już w połowie zdjęć, gdy twórcy odkryli podobieństwo obu historii. Na szczęście fabuła podąża własną drogą, a charakter Laurenta zupełnie różni się od pyskatej Ellie. Chłopiec jest dziecinnie naiwny, szczery do bólu i pobożny, dlatego inne dzieci się z niego śmieją. Nie można mu jednak odmówić uroku.
W retrospekcji Isabelle nie zabrakło również emocji, bo śmierć jej siostry przy porodzie mogła poruszyć. Egzorcyzmy przemienionej Lily trochę dziwiły, ale było to zrozumiałe ze względu na panujący chaos i dezinformację. Pochód wstrząśniętej Isabelle z noworodkiem na ręku też napawał smutkiem. Flashbacki udowodniły, że wybór Clémence Poésy do tej roli był strzałem w dziesiątkę.
W teraźniejszości bohaterowie trafili do dawnego przedszkola, w którym przebywała grupa zaradnych dzieci. Twórcy w miarę logicznie wyjaśnili, w jaki sposób zdołały one przetrwać pod okiem umierającej opiekunki. Mimo wszystko wciąż dziwi tłumaczenie, dlaczego mówiły po angielsku – otóż chciały poćwiczyć język. Tylko po co w ogóle się go uczyły w postapokaliptycznym świecie? Aby zrobić sobie wycieczkę do Londynu? A może spodziewały się turystów zza morza? Wiadomo, że tu chodzi o mieszkańców USA, którzy nie lubią czytać napisów. W serialu potraktowano tę kwestię z humorem, żartując z lenistwa Amerykanów. Nie był to jedyny zabawny moment – śmieszył jeszcze brak manier Dixona, jego dziwna modlitwa przy stole, przekręcenie imienia pojmanego chłopaka czy nazywanie bohatera „ojcem Darylem”. Co ciekawe, te małe żarciki zdeterminowane sytuacją działają na korzyść tytułowej postaci, która znowu wzbudza dużo sympatii.
Dzięki tej nietypowej podróży Daryla możemy skupić się na jego emocjach, głęboko skrywanych pod maską twardziela. Jest on opanowanym wojownikiem, ale na każdym kroku wszystko mu przypomina o przeszłości i jego przyjaciołach, znajdujących się za oceanem. Komedia Mork i Mindy przywołała wspomnienia z Merlem, podobnie jak spotkanie Teksańczyka RJ Gainesa, którego imię i nazwisko kojarzyło się jednoznacznie. Strzelanie z kuszy do brata jednego z chłopców też musiało być dla niego nieprzyjemne. Te motywy twórcy wpletli do fabuły bardzo sprytnie. Nie podali ich wprost. Wierzyli, że widzowie sami to wszystko wychwycą. Scenarzyści prowokują też dyskusje na temat kłamstw, które mają chronić najbliższych. Prawda bywa bolesna, ale czy powinno się ją skrywać? Raczej rzadko w tym uniwersum mamy do czynienia z tego typu moralnymi kwestiami.
Oczywiście nie mogło zabraknąć akcji, gdy Daryl zakradł się do zameczka, który bronił wspomniany zwariowany Amerykanin, i wraz z Dixonem wpadł do fosy pełnej zombie. W rezultacie obejrzeliśmy brutalną i krwawą śmierć RJ-a, a także trzymającą w napięciu walkę o przetrwanie głównego bohatera. Jego nowa broń okazała się bardzo przydatna i efektowna. Mimo wszystko sama lokalizacja wydarzeń – tak różna od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni – sprawiła, że po prostu dobrze się to oglądało.
Najnowszy odcinek The Walking Dead: Daryl Dixon przekonał mnie bardziej niż pierwszy. Historia w teraźniejszości nie dostarczyła niezapomnianych emocji, bo jest po prostu jednym z etapów podróży głównego bohatera, ale była solidna, nastawiona na pogłębianie postaci i relacji między nimi. Retrospekcje okazały się całkiem ekscytujące. Ciekawe, co wydarzy się dalej i kogo jeszcze Daryl spotka na swojej drodze. Wszystko wskazuje na to, że Codrona, który połączył fakty w opactwie, ruszy ich tropem, szukając zemsty za śmierć brata. Najbardziej czekam na zdewastowany Paryż, który jeszcze bardziej odróżni ten serial od pozostałych spin-offów.