Najnowszy odcinek The Walking Dead: Nowy świat był nieco dynamiczniejszy i ciekawszy od poprzedniego. Sceny akcji były konkretniejsze i bardziej soczyste, przez chwilę nawet emocjonowały. Bohaterowie znaleźli się w niebezpieczeństwie i niewiele brakowało, aby któryś z nich został ugryziony. Ponadto przedzieranie się między pustymi oraz bezpośrednia walka nastolatków i ich opiekunów wyglądała całkiem efektownie. Muzyka dodawała dreszczyku emocji, a dym zbudował klimat. Momentami było go za dużo, ale twórcy z tego jakoś wybrnęli, aby pokazać widzom kilka świetnych ujęć. Naprawdę serce rosło, że serial jednak jest w stanie zbudować atmosferę grozy, aż Iris nie zaczęła czytać w tle poematu. Miało być lirycznie i patetycznie, a wyszło groteskowo, niedorzecznie i… za słodko. Trzeba znać umiar, ponieważ ta nadgorliwość zrujnowała fajną scenę akcji i jedyny plus tego odcinka. W nowym epizodzie nie zmieniło się to, że wciąż panuje atmosfera wycieczki szkolnej z elementami survivalu. To wrażenie wzmaga zachowanie nastolatków, którzy przecież jak tupną nóżką, przewrócą oczami i strzelą focha, to pokażą, jacy to są odważni, dojrzali i dzięki wiedzy teoretycznej potrafią przetrwać poza murami. Przoduje w tym niezwykle irytująca Iris, a pozostali jej przyklaskują. Co najgorsze, dorośli im przytakują. Rozumiem, że są niedoświadczeni w boju i potrzebują czasu, aby odkryć mroki świata zewnętrznego, co też wzbudzało kontrowersje w pierwszym sezonie Fear the Walking Dead. Ale to podejście do sprawy młodzieży i ich naiwność jest nie do zniesienia dla fanów uniwersum The Walking Dead, a dla nowych widzów chyba też nie jest zbyt atrakcyjne. Dużą część odcinka stanowiły rozmowy, które przypominają schemat z takich młodzieżowych seriali jak The Flash. Trzeba odejść na bok, aby wyjaśnić sobie sytuację, podnieść na duchu i zmotywować do działania, jak to było z Iris i Silasem. Nie ma też w tym wszystkim miejsca na konflikt, bo wzajemne wsparcie, przyjaźń i siostrzana miłość są w stanie przezwyciężyć każdy kryzys i przeszkodę. Oczywiście, że w serialu są potrzebne uczucia i więzi, które budują się między bohaterami. Ckliwe sceny między Iris i Hope, gdy popłynęły łzy, nie były takie najgorsze, bo aktorki dobrze zagrały. Tylko problem w tym, że wyglądało to sztucznie ze względu na okoliczności oraz drewniane dialogi i scenariusz. Przez to marnuje się potencjał całej historii, a do tego postacie nie mają szans wzbudzić sympatii.
fot. AMC
+10 więcej
Podobnie, jak w poprzednich odcinkach pojawiły się również retrospekcje, które tym razem dotyczyły Silasa. Do pewnego momentu były całkiem interesujące, ponieważ nieco zdradziły nam, dlaczego chłopak trafił do Campus Colony. Mimo to większość to domysły, że był nękany przez kolegów ze szkoły i w końcu wyładował swoją złość na jednym z nich. Było coś niepokojącego w tym uśmieszku, gdy Felix przywitał go w kolonii. Chciałoby się to zinterpretować jako mrok czający się w tym młodzieńcu, który wbrew pozorom stanowi zagrożenie. Ale wygląda na to, że to po prostu nieudolna, amatorska gra Hala Cumpstona, który jest niesamowicie niewyraźny w swojej roli. Ta jego nijakość jest tak wielka, że w kolejnych odcinkach to stanie się jego wyróżnikiem i zaletą. Niestety jego retrospekcje nie porwały i stały się tylko wypełniaczem do fabuły. Niespodziewanie w końcówce odcinka powróciła do serialu Elizabeth Kublek. Dzięki pani podpułkownik dowiedzieliśmy się, że Republika Obywatelska liczy sobie 200 tysięcy ludzi, żyjących w dostatku. Ten obraz gryzie się z ogólnym postrzeganiem uniwersum The Walking Dead, ale ten stan osiągnięto dużym kosztem oraz niwelowaniem zagrożenia ze strony innych społeczności. To jest nawet ciekawe, ponieważ mamy do czynienia z reżimem i bezwzględnością ze strony armii. Kiepsko wyszła pozbawiona logiki scena z żołnierzem, podważającym słuszność rozkazów. Spodziewał się aprobaty? Natomiast Kublek nieoczekiwanie pokazała ludzką twarz, co czyni ją interesującą postacią, a nie pionkiem w grze wykonującym przydzielone jej zadania. Szkoda tylko, że jest daleko od głównych bohaterów i nie wpływa na ich losy. Nowy odcinek był minimalnie lepszy od poprzedniego, ponieważ sceny akcji prezentowały się bardzo dobrze. Twórcy się do nich przyłożyli. Przy okazji przypadkowo przypomniano widzom o zakrywaniu ust i nosa. Dostaliśmy też kilka szczątkowych informacji o tajemniczej cywilizacji Republiki, co zawsze jest wartościowe dla fanów The Walking Dead. Ale mimo tych plusów nie uległo zmianie to, że serial wciąż jest nudny, a bohaterowie są niewyraźni, drętwi i bez życia. Historia nie ciekawi i nie dostarcza powodów do oglądania. I nic nie wskazuje na to, że będzie lepiej…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj