W The Walking Dead: Nowy świat wciąż oglądamy to samo, co w poprzednich odcinkach. Felix i Huck niby starają się przekonać nastolatków do powrotu, a oni dalej mają w nosie czyhające na nich niebezpieczeństwa podczas podróży. W końcu co to dla nich przedrzeć się do tajnej placówki badawczej w stanie Nowy Jork strzeżonej przez Armię Republiki Obywatelskiej i uratować ojca, prawda? Natomiast w piątym epizodzie nastąpiły pewne zmiany. Przesadą byłoby powiedzieć, że serial stał się lepszy, ale daje iskierkę nadziei, że do końca sezonu będzie znośniejszy do oglądania. Motyw tratwy nie był wyszukany, a do tego twórcy obdarzyli młodzież umiejętnościami budowy łodzi oraz silnika napędzanego… lakierem do paznokci. Twórcy na siłę starają się przekonać widzów, że młodzi bohaterowie nie są tacy bezbronni i potrafią sobie poradzić w terenie, ale jest to mało wiarygodne i zupełnie nie przekonuje. Szczególnie, że nawet taki Eugene w The Walking Dead miałby pewnie trudności ze stworzeniem takiej konstrukcji, a nastolatki poradziły sobie z zadaniem w jedno popołudnie. Pomijając wyczyny godne MacGyvera, trzeba przyznać, że ta walka postaci z czasem, aby jak najszybciej znaleźć się na rzece, nawet odsuwała na bok znudzenie. Nie określiłabym tej sytuacji jako emocjonujące, ponieważ wydarzenia, które to spowodowały wywoływały rozbawienie. Burza, piorun uderzający w słup, który spada na budynek, a także puści zbliżający się do tratwy to dość wymyślne powody, aby zdynamizować akcję. Ale niewątpliwie coś się działo. Ponadto warto zwrócić uwagę na to, że niespodziewanie w grupie pojawił się konflikt. Chwilowa niezgoda w grupie, podniesione głosy, poczucie zdrady to coś nowego. Może nie dla Hope, której zachowanie jest niesamowicie dziecinne, co irytuje. Przykre jest też to, że Felix jest w tej sytuacji wyjątkowo niewyraźny i co chwilę zbiera mu się na płacz, co męczy. Wzruszenia powinny być dozowane tak, aby w odpowiednim momencie uderzały w emocje widzów. Rzecz jasna wszyscy na koniec się pogodzili, ale spoglądając wstecz na poprzednie epizody, tę krótkotrwałą niezgodę w grupie można górnolotnie określić krokiem naprzód.
fot. AMC
+8 więcej
Piąty odcinek skupiał się na postaci Eltona. I jego retrospekcje naprawdę interesowały, ale nie pod względem treści, ale wydarzeń. Gdy „niebo runęło”, pięcioletni Elton został z ojcem, który skrył go w skrzyni. Okazuje się, że wcale nie musieliśmy oglądać wojska, wybuchów, ognia czy zombie, aby pojawiły się emocje. Wystarczyła twarz przerażonego dziecka, które bało się tego, co się działo na zewnątrz, słysząc odgłosy niczym z wojny. A ta scena, gdy chłopiec zobaczył zmasakrowanego ojca, była porażająca. Szokujący widok. Roger Dale Floyd, który wcielał się w młodego Eltona, był świetny, a jego gra wywoływała więcej emocji niż wszyscy aktorzy The Walking Dead: Nowy świat razem wzięci. Z kolei Nicolas Cantu jako Elton z obecnych wydarzeń też zagrał dobrze w porównaniu do głównej obsady. Już w poprzednim odcinku wspomniano o klaustrofobii bohatera, a w retrospekcji zobaczyliśmy jej źródło. Jednak nie zagrał tak przekonująco jak jego młodziutki odpowiednik. Natomiast najbardziej zaskoczyło w tym wątku wyjawienie prawdy o tym, że Hope przyczyniła się do śmierci ciężarnej matki Eltona. Trzeba przyznać, że to intrygujący motyw fabularny, a niespodzianka się udała. Ciekawi, jak twórcy mają zamiar ją wykorzystać. W tym odcinku na pochwały zasłużył Roger Dale Floyd, dla którego to nie pierwszyzna grać przestraszonego chłopca (w Greenland też był świetny). Z kolei Nicolas Cantu, w odróżnieniu do pozostałych głównych aktorów, nie wywołuje negatywnych emocji. Nawet wtedy, gdy spieszył z pomocą z Silasem, postanowił przybliżyć widzom swoją wiedzę o burzach i piorunach. Zgryźliwie można powiedzieć, że serial zyskuje tym wartość edukacyjną. Natomiast poza nim wszystkie postacie irytują lub nudzą przez co z żadną tak naprawdę nie sympatyzujemy. Wynika to nie tylko z ich kiepskiej gry, ale też marnych dialogów. Nie potrafią też znaleźć recepty na to, jak wykreować ciekawych bohaterów, aby to zagrało z lżejszą i młodzieżową atmosferą serialu, a jednocześnie wciąż utrzymywało klimat znany z The Walking Dead czy jego spin-offu. Najnowszy odcinek był słaby, ale nie nudził jak poprzednie. Serial wciąż jest pełen słabości i ciągle na siłę trzeba się doszukiwać pozytywów. Poza tym świadomość, że ta historia mogła zostać lepiej opowiedziana i zagrana przez aktorów bardzo zniechęca do oglądania. W końcówce epizodu pojawiła się tajemnicza osoba, więc może ona nieco rozrusza The Walking Dead: Nowy świat i wprowadzi trochę świeżości do fabuły. Jeszcze nie jest wszystko stracone w tym sezonie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj