Poprzedni odcinek The Walking Dead: Nowy świat zakończył się dość szokująco, ponieważ wyjawiono, że Huck szpieguje grupę na rzecz armii Republiki Obywatelskiej. Ta informacja mogła zelektryzować widzów, ponieważ ciekawiło, w jaki sposób bohaterowie odkryją prawdziwą tożsamość Jennifer, a także dowiedzą się, kto jest celem militarnej społeczności. Okazało się, że obiektem zainteresowania jest Hope, która również wykryła zamiary Huck wobec niej. Ten fakt nie zaskakuje, bo dziewczyna rzeczywiście jest sprytna i ma silny charakter. Brakuje jej pewności siebie, ale można powiedzieć, że zachowuje się jak normalna buntownicza, nieokiełznana nastolatka. Nic w tym złego, bo postać jest przez to nawet bardziej intrygująca, mimo że scenarzyści nie przykładają się zbyt bardzo do rozwoju tej bohaterki. Natomiast problemem jest to, że twórcy kreują Hope na wybawicielkę ludzkości, która swoim bystrym umysłem ma uratować świat. A do tego zaangażowano do jej transportu armię. Pytanie brzmi: skoro jest taka ważna dla Republiki, to czemu pozwolono jej narażać się podczas wielokilometrowej podróży, gdzie mogła natknąć się na pustych? Możliwe, że nie widzimy całego obrazu sytuacji, ale oceniając z obecnej perspektywy, w ten sposób obnażyła się słabość fabuły, którą w sztuczny sposób się uatrakcyjnia. Jednak Hope nie jest tak inteligentną osobą, za jaką uważa ją Republika, ponieważ jej talent wspomagała Iris, którą twórcy uparcie kreują na ważną postać. I robią to nieudolnie. Ni stąd, ni zowąd, zupełnie bezpodstawnie bohaterka doznała olśnienia, mając przeczucie, że Huck jest złą osobą. W odcinku poza tym nic nie pokazała, bo nawet nie potrafiła złamać szyfru, co zrobiła Hope, która samodzielnie stawiła czoła swojej zdradzieckiej mentorce. Argument, że obie dziewczyny powinny być celem Republiki, bo się wzajemnie uzupełniają, nie jest niczym podparty. Do tego jest niepoważny. Nie wspominając już, jak niezwykle irytującą i nijaką postacią jest Iris, co wzmaga do niej niechęć.  Poznaliśmy również drugą twarz Huck, która bezgranicznie wierzy w Republikę, choć jej motywacją jest jej matka, którą chce zadowolić. To jest ciekawy wątek, który mógłby dodać tragizmu tej bohaterce, ale twórcy robią to nieumiejętnie, przez co wciąż jest nam ona obojętna. A Huck była gotowa na wszystko, co zaowocowało efektowną walką między nią a Felixem w płonącym domu. Od czasu do czasu serial jest w stanie pokazać dobrą akcję, którą obserwuje się ze sporą uwagą. Natomiast cała ta sytuacja zakończyła się w bardzo groteskowy i idiotyczny sposób. Oczywiście, że emocje wzrosły, gdy Huck zamachnęła się na życie Felixa, a nawet wtedy, gdy Hope zaczęła mierzyć do siebie z pistoletu. Śmieszne jest to, że groźba wystarczyła. Iris i Felix tak po prostu zostali przekonani i bez żadnych słów sprzeciwu zgodzili się na odejście Hope. W jednej chwili klimatyczny punkt kulminacyjny został zrujnowany.
fot. AMC
+5 więcej
Drugim najciekawszym wątkiem finałowych odcinków był ten skupiający się na Eltonie, który przeżywał dramat, gdy dowiedział się prawdy o matce. Jego bohater wzbudzał współczucie, dzięki dobrze grającemu Nicolasowi Cantu. Z początku jego halucynacje z rozmowy z Percym nie za bardzo przekonywały. Ale Ted Sutherland z wyczuciem wciela się w swoją postać, dzięki czemu te sceny nabrały lepszy wydźwięk. A gdy puści zaczęli się do nich zbliżać, to emocje wzrastały. Elton wziął się w garść i sam pokonał zombie w całkiem widowiskowy i sprytny sposób. W końcu też ten młody idealista się przy tym pobrudził, co może symbolizować zmiany, jakie w nim zachodzą. Natomiast prawdą jest, że informacja o postrzeleniu Percy’ego przez Huck nie zaskakiwała, dlatego, że łatwo było się tego domyślić. Szkoda, że również końcówka tego wątku była kiepska. Silas okazał się niewinny, więc w ramach podziękowań za ukojenie jego duszy postanowił oddać się w ręce armii i odciągnąć uwagę od Eltona i Percy’ego. To poświęcenie nie wywoływało jakichkolwiek emocji, a co dopiero sympatii, bo Hal Cumpston zagrał nijako, jak ma to w zwyczaju. Niestety ekipa od castingu popełniła wielki błąd, zatrudniając tego aktora, który był kulą u nogi całej historii. Wątek Leo Bennetta i Lyly, która okazała się jego dziewczyną, był wyjątkowo nudny i bezmyślny. Właściwie w żaden sposób nie rozwinął fabuły czy uniwersum. Ich dialogi tylko potwierdzały słowa Huck, która widzi w Hope, nomen omen, nadzieję na lepsze czasy dla ludzkości. Jedynie budzi niepokój sam Leo, który jest podejrzliwy względem działań armii Republiki i postanowił się tym podzielić z Lylą. A pani naukowiec nie jest zadowolona z tych buntowniczych myśli Bennetta, więc pewnie zostaną wyciągnięte konsekwencje wobec niego. Najwyraźniej jest powód do zmartwień o los ojca Hope i Iris, ale czy te domysły są słuszne, przekonamy się w kolejnym sezonie.  W retrospekcjach zobaczyliśmy również krótką historię Felixa i jego chłopaka Willa oraz ich powiązań z Leo. Jak w każdym serialu nie mogło zabraknąć wątku LGBT, ale niestety był on mdły i bezbarwny. Ich uczucie nie porywało. Felixowi co chwilę zbierało się na płacz - czy to we flashbackach, czy w bieżących wydarzeniach, co było męczące. Jedynym, co zaciekawiło w jego historii, było to, że wraz z Iris odnaleźli grupę uciekinierów z Republiki, którzy ukrywali się wraz z Willem w lesie. To odkrycie nie wbija w fotel, a pojednanie bohaterów nie wzruszało. Jedynie interesują przyczyny, dlaczego ci ludzie tam się znaleźli. Ale ta kwestia nie będzie spędzać snu z powiek przed drugim sezonem. I tak oto dobiegła końca pierwsza seria The Walking Dead: Nowy świat. Dwa finałowe odcinki były do zaakceptowania i całkiem nieźle się je oglądało. Widzieliśmy już gorsze epizody w tym serialu, więc ta poprawa cieszy. Kilka momentów nawet leciutko emocjonowało, jak walka w płonącym domu czy odkrycie przez Hope, że Huck jest szpiegiem. Postać Eltona też pokazała się z dobrej strony. Twórcy starali się uatrakcyjnić odcinki muzyką i montażem, ale efekt, delikatnie mówiąc, nie powalał na kolana. Wiele wątków nie imponowało i zawiodło, a niektóre postacie irytowały. Do tego niewiele informacji o Republice zostało ujawnionych, na które widzowie tak czekali, cierpliwie znosząc ten serial. Jednak patrząc wstecz na to, jak źle zaczął się ten sezon, to trzeba docenić, że w jego końcówce odbili się od dna. Co nie zmienia faktu, że The Walking Dead: Nowy świat jest kiepskim serialem. The Walking Dead: Nowy świat miał fajny pomysł na fabułę, ale zupełnie nie wykorzystał swojego potencjału. Winą należy obarczać scenarzystów i aktorów, choć nie wszystkich. Szokuje to, że ta mizerna produkcja ma za zadanie rozwijać uniwersum The Walking Dead. Możemy mieć tylko nadzieję, że w drugim sezonie historia zostanie lepiej opowiedziana, a serial zostanie bardziej profesjonalnie i na poważnie zrealizowany. Fear the Walking Dead w szóstej serii udowadnia, że można podnieść jakość i poziom produkcji, więc istnieje szansa, że da się jeszcze uratować ten serial. Tylko czy widzowie powrócą po takim rozczarowaniu?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj