W jedenastym odcinku The Walking Dead najwięcej czasu poświęcono Eugene’owi. Wydawało się, że ze Stephanie świetnie mu się układa; nawet wyznał jej miłość. W końcu był szczęśliwy, aż do czasu jej niespodziewanego zniknięcia. Główny bohater rozpoczął śledztwo, żeby odnaleźć swoją ukochaną. Nie dziwi, że wpadł w obsesję, a Księżniczka zaczęła się o niego martwić. Gdy Eugene zaczął wyjaśniać jej swoje podejrzenia i szczegóły poszukiwań, serial nabrał nie tylko detektywistycznego, ale również nieco humorystycznego charakteru. Twórcy pozwolili sobie na chwilę swobody i kreatywności, co budziło mieszane uczucia. Brało się to z tego, że jesteśmy przyzwyczajeni do śmiertelnej powagi w The Walking Dead, a taka chwilowa zmiana nastroju nie za bardzo pasowała do jego klimatu. Znając jednak dalszy rozwój wypadków, można odnieść wrażenie, że twórcy też trochę zabawili się z widzami, próbując dyskredytować głębokie przekonanie Eugene’a, że Stephanie coś grozi. Dzięki temu wzrosła rola Księżniczki, która wspierała bohatera w tym trudnym dla niego okresie. Jej podstęp z lasagną był całkiem zabawny, co wpisywało się w atmosferę wątku. Z kolei jej opowieść o ojcu i poczuciu winy była dość poruszająca. Kontynuowali śledztwo, włamując się do mieszkania Romana. To zapewniło kilka chwil niepewności i napięcia, czy uda im się przemknąć. Zgodnie z przewidywaniami Eugene nie miał zamiaru odpuścić poszukiwań Stephanie, którą kochał, mimo że podpisał dokument Lance’a. Zdecydowanie działo się tu coś niepokojącego i podejrzanego, nawet jeśli Hornsby znajdował na wszystko wytłumaczenie. Dlatego końcówka intrygowała, gdzie ostatecznie ślady zaprowadzą Eugene’a. Choć najbardziej koncentrowano się na Porterze, to postacią, która wzbudzała największe zainteresowanie w tym odcinku, był właśnie Lance. Jest ważną osobą w hierarchii Wspólnoty, a mimo to nie jest doceniany ani przez społeczność, ani przez samą Pamelę Milton, która jest wobec niego bardzo wymagająca. W tym odcinku dowiedzieliśmy się, że na boku prowadzi szemrany biznes z narkotykowymi dilerami. Jednak ten wątek na farmie bardzo rozczarował. Niewiele się w nim wydarzyło, a Carol tylko pomogła w opanowaniu sytuacji, nawiązując nić porozumienia z nękanymi pracownikami. Mimo wszystko pozwoliło to widzom mieć pewne wątpliwości co do Hornsby’ego, który wykorzystywał wojsko do swoich celów.
fot. AMC
+12 więcej
W przełomowej końcówce z Eugenem dowiedzieliśmy się, co Lance uknuł w związku z Alexandryjczykami. Nie można się oprzeć też wrażeniu, że prowadzi własną, tajną grę we Wspólnocie. Bohater miał rację, że trafił na ważny trop, ale nie spodziewał się, że prawda złamie mu serce. Okazało się, że Stephanie wykorzystywała uczucia Eugene’a i manipulowała nim na rozkaz Lance'a. Dla niektórych widzów mogło to być sporym szokiem i satysfakcjonującym zwrotem akcji, który sprawił, że epizod nie okazał się stratą czasu. Ale dla fanów, którzy śledzą castingi oraz nazwiska obsady, nie było to niespodzianką. Od 10. sezonu było wiadomo, że prawdziwą Stephanie (głos Margot Bingham w radiu) jest czarnoskóra asystentka gubernatorki, co akurat też jest zgodne z wizerunkiem z komiksu. Bohaterka wyjawiła swoją prawdziwą tożsamość Eugene’owi, co pozwoli dalej rozwijać ten zagmatwany i pełen tajemnic wątek Wspólnoty. Natomiast warto pochwalić Josha McDermitta, który w scenie konfrontacji z Lancem zagrał wyśmienicie. Również Josh Hamilton jako przebiegły Hornsby pokazał się ze znakomitej strony. Jego bohater stłamsił Eugene’a swoim zimnym opanowaniem, zupełnie nie przejmując się jego groźbami. Dzięki świetnej scenografii i kadrom, pewnym siebie Lance sprawiał wrażenie wręcz nawiedzonego, co budziło niepokój, ale w rezultacie ta rozmowa bardzo angażowała emocjonalnie. Oprócz Eugene’a, Carol i Rosity w tym epizodzie pojawiły się też Connie i Kelly, które prowadziły dziennikarskie śledztwo w sprawie Tylera Davisa. Dowiedziały się, że we Wspólnocie istnieje cenzura i nie mogą napisać prawdy o zdarzeniach z balu. Nie uzyskały żadnych informacji o tym mężczyźnie. Jedynie wyszło na jaw, że Mercer jest bratem asystentki gubernatorki, która jest prawdziwą Stephanie, co zaskakiwało. Ale też jeszcze bardziej skomplikowało fabułę, bo dowódca wojskowy najprawdopodobniej nie jest wtajemniczony w niektóre działania rządu, co go wyraźnie denerwuje. Widzowie mogą podzielać jego nastrój ze względu na poczucie zagubienia, co tak naprawdę rozgrywa w tej Wspólnocie. W każdym razie dzięki temu wątkowi przypomniano nam, że wciąż mamy do czynienia z postapokaliptycznym światem opanowanym przez zombie. Żołnierze trochę powalczyli ze szwendaczami, a Mercera wysmarowano flakami, żeby prezentował się efektownie. Takie tanie sztuczki, żeby tylko odhaczyć ten stały element serialu, są słabe. Ponadto samo śledztwo Connie i Kelly nudziło jeszcze bardziej niż wątek Carol. Obejrzeliśmy też sporo rozmów w języku migowym. Niestety, nie wszystkie tłumaczono… Natomiast jest to ważne, że aż tyle czasu poświęcono tym niepełnosprawnym postaciom, które dostały w końcu więcej niż dwa zdania do migania. Jedenasty odcinek The Walking Dead przez większość czasu był dość niemrawy. Bohaterowie próbowali dowiedzieć się czegoś więcej o Wspólnocie i jej tajemnicach, ale tych informacji uzyskali niewiele. Twórcy grają na czas i przeciągają wątki, dlatego epizod budził małą ciekawość. Gdyby nie ten zwrot akcji z Eugenem i dobrym występem aktorów w samej końcówce to serial by całkowicie nas zanudził. A tak przynajmniej jakieś drobne emocje można było poczuć. Na uwagę zasługuje też strona wizualna, ponieważ zobaczyliśmy kilka świetnych ujęć (Marcer i przecinanie zombie). To raczej tylko przejściowy odcinek, który miał za zadanie zbudować grunt pod wyjawienie tajemnic, jakie kryje Wspólnota. Oby to zaowocowało ciekawym rozwojem fabuły w dalszej części sezonu 11B!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj