Do The Walking Dead powróciła Lauren Ridloff, której nie widzieliśmy od połowy 10. sezonu, co było spowodowane tym, że zajmowała się grą w Eternals. Jej brak sprawił twórcom trochę problemów, bo widzowie wiedzieli, że Connie przeżyła wybuch w jaskini, ale podtrzymywanie nadziei wśród bohaterów odbywało się w sztuczny sposób. Postacie od czasu do czasu przypominały sobie o jej istnieniu, ale niezbyt garnęły się do aktywnych poszukiwań. A nawet jeśli, to okazywały się one bezowocne. Winę za zaniedbanie w tym temacie zrzucono na wojnę z Szeptaczami, ale nieobecność Connie była w serialu nienaturalnie przeciągana. Na szczęście twórcy zrekompensowali z nawiązką wyczekiwanie na jej powrót, który okazał się niespodziewanie emocjonujący. W wątku tej bohaterki wykorzystano motyw nawiedzonego domu. Connie wraz z Virgilem (Kevin Carroll), którego też nie widzieliśmy od czasu opuszczenia serialu przez Michonne (nie licząc sceny, gdy odnalazł siostrę Kelly), zostali zapędzeni do zapuszczonej posiadłości. Mieli trudności w komunikacji, bo postać jest osobą niesłyszącą (tak jak aktorka), więc widzowie musieli cierpliwie czekać, aż napisze zdanie na kartce. Natomiast było to istotne, żeby przypomnieć o specyfice jej niepełnosprawności, a następnie wykorzystać ją do zintensyfikowania emocji. Jak w klasycznym horrorze Connie przeszukiwała tajemniczy dom, sprawdzając, czy są bezpieczni. Obrazy na ścianach przedstawiające ludzi, którzy mieli wydrapane oczy, mogły przysporzyć ciarki na plecach. Twórcy też trzymali widzów w niepewności, czy bohaterka aby nie ma halucynacji z powodu przemęczenia, ale prawie wszystko, co widziała, okazało się prawdziwe. Wydarzenia w domu były pełne napięcia z kilku powodów. Po pierwsze, samo miejsce przerażało, bo chwilami stawało się istnym labiryntem. Po drugie, muzyka zwiększała grozę. Gdy ją wyciszano, a momentami wyłączono, widzowie mogli przyjąć perspektywę głuchoniemej Connie, co działało na wyobraźnię i zmysły. Po trzecie, motyw dzikusów-kanibali ścigających bohaterów po domu był znakomity. Początkowo można było myśleć, że to nowy rodzaj szybszych zombie, ale później okazali się zezwierzęconymi ludźmi. Aż wstrzymywało się oddech w scenie, w której Virgil zbliżał się z nożem do ściany, gdzie utknęła Connie, która nie mogła dać mu znać krzykiem, że to ona się tam znajduje, a nie kolejny napastnik. Po czwarte Lauren Ridloff była kapitalna w tym epizodzie. Przerażenie malujące się na jej twarzy było tak wyraziste i plastyczne, że cały ten horror rozgrywający się w domu tak bardzo działał na emocje. Aktorka była fantastyczna! Oczywiście w całym tym ganianiu po domu nie zabrakło też szwendaczy, które Connie napuściła na dzikusów, co wspaniale zamykało walkę o życie głównych postaci. Warto też wspomnieć, że między bohaterką i Virgilem nawiązała się ciekawa wieź, w której dużą rolę odegrała zapomniana Michonne, co dodawało jej sensu i wiarygodności. Nie skupiono się wyłącznie na straszeniu widzów i postaci, ale też zawarto tu szczyptę dramatu.
fot. AMC
+33 więcej
Historia Connie zakończyła się wzruszającym pojednaniem z siostrą. Od początku 11. sezonu podkreślano cierpienie Kelly. Również w tym odcinku oglądaliśmy, jak przeżywała odnalezienie notatek Connie i plecaka Virgila. Angel Theory zagrała bardzo dobrze, dlatego ponowne spotkanie bohaterek wywoływało radość. Było to trochę naciągane, że w jeden odcinek po wskazówkach Keitha dziewczyny się odnalazły i oczywiście ekipa zjawiła się w samą porę, żeby uratować Connie i Virgila. Ale ważne, że ten temat poszukiwań zostanie już zamknięty. Drugi wątek, który dawał chwilę oddechu od horroru z domu, dotyczył Daryla. Ale wydarzenia, które się w nim rozgrywały, wcale nie pozwalały na odprężenie. Bohater został zmuszony przez Żniwiarzy do torturowania Frosta, żeby ten wyjawił, gdzie znajduje się ich miejsce zbiórki. Sceny były brutalne i krwawe, a Daryl starał się jak najlepiej odgrywać swoją rolę, żeby ograniczyć zamęczenie kolegi. Natomiast przeszukiwanie domów przez Żniwiarzy nie trzymało w napięciu, mimo że pod podłogą znajdowała się grupa Maggie. Również konflikt Daryla z Carverem nie przekonywał, a Leah dawała się wodzić za nos. Ten wątek rozwijał się przewidywalnie, aż do momentu powrotu do „bazy”, gdzie czekał na nich zadowolony Pope i Frost przemieniony w szwendacza. I to była scena, która przykuwała uwagę, ponieważ szampański nastrój, w jakim znalazł się lider Żniwiarzy niepokoił. Wygląda na to, że przejrzał Daryla i wcale nie jest taki naiwny, jak można było sądzić. Najnowszy odcinek był wyśmienity, ponieważ budził grozę i to przez większość czasu. Zaskakiwał wysokim poziomem emocji i strachu, że aż siedziało się na skraju fotela. Zupełnie jakbyśmy oglądali pełnokrwisty horror, który skutecznie straszył, ponieważ został dopracowany pod każdym względem. I co najważniejsze zaskakiwał, ponieważ obejrzeliśmy w The Walking Dead coś, czego do tej pory nie oglądaliśmy. W pozostałych wątkach też nie brakowało dramatu oraz mrocznych i makabrycznych momentów, ale stanowiły tylko urozmaicenie odcinka i głównej historii Connie. Cieszy, że ta bohaterka powróciła i to w takim stylu! Warto było czekać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj