Morgan to jedna z lepszych postaci w The Walking Dead. Nie chodzi  tylko o charyzmę i talent Lennie James, ale bardziej o fakt, jaką jest on złożoną jednostką. Jego postępujące problemy psychiczne czynią z niego osobę coraz bardziej intrygującą. W odróżnieniu od innych jest on kimś, kto traci cząstkę siebie w tym świecie. Nie potrafi już normalnie funkcjonować w wyniku kolejnych tragedii. Dlatego oparcie tego odcinka na jego postaci jest strzałem w dziesiątkę. Tego bohatera chce się oglądać na ekranie, bo jest interesujący, ma osobowość i wzbudza sympatię, a może nawet współczucie. Jego wyprawa z Carol ma w sobie emocje, jakich dawno tutaj nie widziałem. I to po obu stronach tej rozmowy. Czuć kipiącą frustrację w bezsilności Morgana oraz zagubienie Carol, która nie wie, jak mu pomóc. Oboje dają z siebie w tych scenach wiele i to właśnie dzięki ich emocjom te momenty nabierają autentyczności. To potrafi udzielić się podczas seansu i sprawić, że jesteśmy w stanie to poczuć. To coś, co jest temu serialowi bardzo potrzebne. Miałem nadzieję, że Henry aka Nowy - najbardziej irytujący dzieciak - zginie, tak jak Morgan przepowiadał, ale niestety twórcy mają inne plany. Szkoda tylko, że kompletnie nie wyjaśnili, z jakiej abstrakcyjnej przyczyn wybrał się sam poza bazę podczas tego całego chaosu. W tych scenach to znowu Carol buduje emocje odcinka. To jej przejęcie się Henrym i traktowanie go z matczyną miłością pozwala na rozwój, na nadanie sensu poszczególnym sekwencjom i pewną emocjonalną satysfakcję. Zakulisowa ciekawostka pozwala jeszcze inaczej spojrzeć na tę relację i jej wagę dla fabuły. Otóż aktor grający Henry'ego jest bratem aktorki, która wcielała się w Sophię, córkę Carol. Podobieństwo pomiędzy rodzeństwem może być pewnym wyjaśnieniem, dlaczego Carol traktuje go tak, a nie inaczej. Rick to wielka zagadkę. Wiemy, że cierpi wciąż po śmierci Carla i chce wyładować emocje, zabijając Zbawców. Mimo wszystko rozmowa z Michonne i kwestia listu sugerowały, że podąży za wskazówkami syna. Dlatego też ten odcinek jest pod wieloma aspektami przełomowy. Jego decyzja podczas ataku hordy jest zaskakująca i pokazuje go w ciemnych barwach. Rick łamie słowo i bezwzględnie zabija Zbawców, którzy byli otwarci do niego dołączyć. Pod wieloma aspektami w tej chwili Rick jest bardziej bezwzględny od Negana. To jest jego upadek na moralne dno, do którego nigdy nie powinien sięgnąć. Twórcy wyraźnie sugerują rodzący się dylemat. Oglądanie się w lustrze jest zabiegiem dość oczywistym. Czy Rick będzie w stanie zaakceptować to, co widzi? Wydaje się, że podjęte decyzje są naturalne. Rick musi spaść na dno, by dzięki listowi Carla odbić się na nowe wyżyny. Oby jednak pomysł na to został zrealizowany ciekawiej niż wiele wątoków serialu, które ostatnio twórcy psują kiepską realizacją. Negan i Jadis to rzecz równie zaskakująca, co emocjonująca. Podobno w wątkach Morgana, Carol i Ricka, tutaj także kipi od emocji, których brakowało od dawna w tym serialu. Czujemy je w każdej decyzji Jadis i próbach zemsty. Nawet są one dostrzegalne w historii Negana o tym, skąd Lucille ma swoje imię. Kameralny motyw, który zbudował w tym odcinku świetnie zrealizowane sceny, tak ważne dla rozwoju i postrzegania obu postaci. Nie brak w tym też zaskoczenia: co to za helikopter i skąd pochodzi? Pod względem emocjonalnym, realizacyjnym i aktorskim jest to chyba najlepszy odcinek 8. sezonu. Pozbawienie go absurdów i idiotycznych decyzji pozwoliło postaciom dojrzeć, a aktorom otworzyć się na nowe emocje. Jedno oczko wyżej w ocenie za satysfakcjonującą śmierć irytującego Zbawcy, który zabił brata Henry'ego. Takie momenty, kiedy jakiś czarny charakter dostaje za swoje, są zawsze ważne. A to wyszło naprawdę dobrze. Oby ten odcinek nie był wyjątkiem, a początkiem trendu, który poprawi jakość tego przeciętnego sezonu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj