The Walking Dead nie każe widzom długo czekać na odpowiedź na pytanie o tajemniczy symbol widziany podczas misji króla Ezekiela i spółki. Takim sposobem poznajemy nową społeczność zwaną Highwaymen (w dosłownym tłumaczeniu Rozbójnicy), którzy przez samego władcę Królestwa zwani są piratami. W tym bardziej interesująca jest wizja na ich przedstawienie, bo przypominają trochę kowbojów (jeden chyba miał muszkiet...) czy Strażników Teksasu, niż grupy, które do tej pory poznaliśmy. Jest to mała nutka świeżości w wątku, który jest... dziwaczny. Twórcy zaskakująco stawiają tutaj na humor, niż napięcie i niepewność. Całe negocjacje nie budują wrażenia, że zaraz będzie konflikt, a gdy Carol rzuca na stół oglądanie filmów, komediowe wyczucie czasu jest niezaprzeczalne. Takim sposobem dostajemy wątek prosty o oczywistym celu (na dekrecie jest miejsce na podpis pięciu społeczności, a jak wiemy, Zbawców już nie ma po zrobieniu z nich ogniska przez Carol) i raczej w miarę satysfakcjonujący, ale jednocześnie niewywołujący większych emocji. Delegacja Hilltop trafia na szwendaczy, więc dostajemy trochę akcji. Cała scena byłaby dobra i emocjonująca, gdyby nie dziwaczne nieścisłości. Tara i spółka odeszli daleko w stronę nadchodzącej grupy zombiaków, zostawiając wóz pod opieką trzech młodzików. Niby wszystko poprawnie, ale nagle sekundę później trupy pojawiają się, jak teleportowane obok wozu. Jakim cudem? Zagrożenie było nam wskazane dość klarownie, a tu znikąd wypełzła pokaźna grupa kolejnych szwendaczy. Trudno zaakceptować takie nieścisłości wynikające prawdopodobnie ze zbyt szybkiego montażu. Zabrakło tu kilku scen, by wyjaśnić, co się działo i skąd nagle wyskoczyło niebezpieczeństwo, bo nie mogę uwierzyć, że nie było w pobliżu, a Tara i spółka zobaczyli tylko te kawałek dalej. Nie przeczę jednak, że pojawienie się odsieczy było na swój sposób klimatyczne (to ujęcie jak jadą w szyku!).
fot: Jace Downs/AMC
+14 więcej
Henry jest nastolatkiem. Naiwnym i głupim, co twórcy potwierdzają po raz kolejny, że tworzą tę postać z pełną świadomością. Czuję to w scenie, gdy Lydia rzuca w niego takim oskarżeniem, że to co zrobił, było właśnie głupie. Nie zanosi się jednak na poprawę znaczenia tego bohatera, bo poza oczywistym romansem z Lydią na razie wydaje się on zbyteczny. Najlepiej by było, gdyby zginął, by wydobyć z Carol kogoś, kogo Alpha będzie się bać. Sceny w bloku wyglądającym dość swojsko, jakby The Walking Dead przeniosło się na chwilę do Polski, to najlepsze, co ten odcinek oferuje. Napięcie rośnie z każdą minutę, a poszczególne sceny konfrontacji z nadchodzącymi Szeptaczami, budują spore emocje. Najjaśniejszym punktem jest oczywiście starcie Daryla z Betą. Kapitalnie zrealizowane, przemyślane, na swój sposób brutalne i doskonale podkreślające, jakim potężnym zagrożeniem jest Beta. Zwłaszcza w kontekście prostego przechytrzenia przez Daryla. Ta ostatnia scena pokazuje totalnie wkurzonego Betę, którego zemsta - mam nadzieję - dostarczy wiele emocji. Zaś sama postać w wielu momentach budowała kapitalny klimat. Rozmowa z umierającym towarzyszem (ciekawe, że nazwał on szwendaczy mianem Strażników, czyli Szeptacze uznają ich za swoich obrońców), komunikacja z żołnierzami oraz sama walka z Darylem to elementy składowe sukcesu tego odcinka. To właśnie Beta pokazuje, że jest fantastyczną nowością w The Walking Dead. Przeczuwam, że i tak najlepsze dopiero przed nami. The Walking Dead utrzymuje dobry, równy i wysoki poziom w 9. sezonie. To jest właśnie jego najmocniejszy atut, bo nawet jeśli mamy odcinek na mocne 7/10 (nie 8/10 z uwagi na niezbyt ekscytujący wątek Królestwa i kwestia walki na ulicy), to nadal jest to pozytywne, mocne i emocjonujące. Za nami 13 odcinków i można śmiało powiedzieć, że jest to najbardziej wyrównany jakościowo sezon od lat.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj