The Walking Dead trochę zwalnia tempa, siejąc ziarna, które mają duży fabularny potencjał. 7. odcinek 9. sezonu nie porywa, ale trzyma przyzwoity poziom.
The Walking Dead po raz pierwszy od przeskoku w czasie o 6 lat zabiera nas do Hilltop. Twórcy podeszli do sprawy rozsądnie: widzimy, jak miasto się rozwinęło przez te lata, a zarazem nie jest to skok gigantyczny, bo ograniczenia tego świata nie pozwalają na wiele. Patrząc jednak na to, co widzieliśmy w pierwszych sezonach, to teraz mamy oznakę cywilizacji, jakiej w tym serialu nigdy nie było. Nie podoba mi się, jak twórcy podeszli do sprawy Maggie. Wyjaśnienie, że po prostu zabrała dzieciaka i pojechała do Georgie pomagać jej ze startem nowej społeczności jest zbyt lakoniczne. Co prawda, zgodne ze spekulacjami i plotkami, ale przecież tej postaci już nie zobaczymy w 9. sezonie. Twórcy mogli postarać się bardziej, by to w jakiś sposób sfinalizować, bo tak, jako widz, czuję się trochę oszukany. Tak skupiono się na pożegnaniu Ricka Grimesa, że pozwolono odejść Maggie w tle. Dobrze, że jest otwarta furtka i może powrócić, tak jak twórcy planują, ale to nie zmienia faktu, że takie rozwiązanie pozostawia wiele do życzenia.
Podróż Michonne i nowej grupy do Hilltop to wątek poprawny. Pod wieloma względami tu nie dzieje się nic, co miałoby porywać, wywoływać większe emocje (aczkolwiek scena, gdzie bohaterowie spotykają poległego przyjaciela je ma!) i mieć jakiś gigantyczny wpływ na historię. Tak to wygląda na pierwszy rzut oka, ale jednocześnie nie mogę powiedzieć, że te wydarzenia nie mają znaczenia. W dużej mierze pozwalają poznawać nowe postacie, ich światopogląd i osobowość. Dzięki takiej formie opowieści można przyjrzeć się im i sprawdzić, czy jest to ktoś, kogo będziemy lubić. Dzięki takim zabiegom, twórcy dają sobie i nam czas na wprowadzenie postaci, które niewątpliwe będą mieć jeszcze ważne role do odegrania w
The Walking Dead. Nie bez wagi też była scena, w której postać Dana Foglera tłumaczy Michonne znaczenie kultury dla przetrwania cywilizacji. To wydaje się kluczowe dla serialu i bohaterów - zwłaszcza dla Michonne, która popadła w pewną skrajność w swojej wręcz już patologicznej nieufności. Mądre i interesujące podejście do zbudowania relacji pomiędzy postaciami i wzajemnego zaufania. Nawet jeśli nie jest szczególnie porywające, to w dalszej części serialu to wszystko powinno procentować.
Wątek Daryla w pewnym sensie jest takim przyzwoitym zapychaczem. Szybko bowiem zdajemy sobie sprawę, że jest on tylko po to, by przekonać bohatera do powrotu na łono cywilizacji. Jego samotne życie w dziczy z wiernym psem jest pomysłem niezłym, bo buduje nam obraz Daryla po latach, który najwyraźniej nadal poszukiwał ciała Ricka. Twórcy też zdają sobie sprawę, co robią, wprowadzając postać psa do serialu. Każdy, kto lubi zwierzęta, będzie w pewnym momencie tego odcinka odczuwać napięcie, gdy czworonóg przypadkiem wpada w pułapkę na zombiaki. To taki moment, kiedy zwierzak wzbudza od razu sympatię i większe emocje, niż niektóre postacie wprowadzane w ostatnich sezonach (nie świadczy to dobrze o ludzkich bohaterach...). Szczególnie w tym aspekcie dobrze wygląda ostatnia scena, gdzie piesek prowadzi grupę poszukującą Eugene'a. Takie ujęcie z rozmachem potrafię docenić. Piękny widok.
Ten odcinek wzbudza wiele pytań. Przede wszystkim o to, jaki konflikt wybuchł pomiędzy Maggie i Michonne, o którym dowiedzieliśmy się w rozmowie bohaterki z Siddiqem? Coś wydarzyło się przez te 6 lat, co najwyraźniej odegra istotną rolę w tym sezonie. Mamy tajemnicę blizny na plecach Michonne, którą ma też Daryl. Dziwne znamię w kształcie X. W poprzednim odcinku myślałem, że to efekt jakieś rany, ale teraz z uwagi na identyczny wygląd blizny, można uznać, że to jakaś próba znakowania. Wiemy, że jeszcze poznamy odpowiedzi, ale nie przeczę: jest to intrygujące.
Hilltop jest rządzone przez Jesusa. W sumie to naturalna zmiana po odejściu Maggie, bo w końcu pełnił on rolę kogoś w rodzaju jej zastępcy. Nie przekonuje mnie jednak pokazanie jego niepewności i braki chęci do urzędu. Co prawda, nie wiemy, kiedy dokładnie Maggie odeszła, ale wydaje się, że to jednak trwało dłużej niż kilka dni czy miesięcy. Zwłaszcza że odbyły się nowe wybory, a pamiętamy, że poprzednie wygrała właśnie Maggie. Ten wątek jest o tyle istotny, że łączy poszczególne historie w jedną spójną całość. Wiemy, że Rosita jest bezpieczna, a Eugene zniknął.
Przypuszczam, że pojmali go Szeptacze, którzy są tymi mówiącymi zombie z poprzedniego odcinka. Najpewniej to właśnie oni obserwowali Michonne i spółkę. Wiemy więc, że ten wątek jest coraz bliżej, a to oznacza, że ostatni odcinek w tym roku może zagwarantować wielkie emocje i zwroty akcji.
The Walking Dead cieszy mnie w 9. sezonie, bo twórcy uporządkowali temat po dwóch słabszych seriach. Jest interesująco i każdy wątek wydaje się mieć znaczenie, nawet gdy jest zapychaczem jak historia Daryla. Biorąc pod uwagę, ile w poprzednich sezonach było wątków o niczym, traktuję to jako zaletę. Szczególnie, że ten odcinek jedynie potwierdza minimalizację absurdów, którymi swego czasu serial był przepełniony. One nadal są obecne, ale pozytywy przykrywają negatywy. A polanie tego sosem świeżości daje całkiem smaczne danie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h