The Walking Dead zgodnie z zapowiedziami zabiera widzów do momentu, w którym zakończył się zaskakujący finał sezonu 9A. Powrót do domu Michonne i spółki okazuje się mocną i trzymającą w napięciu częścią odcinka. Szczególnie, że twórcy zadbali o ważny szczegół - gdy wrogowie poruszają się w przebraniach wśród zombiaków, robią to w identyczny sposób jak truposze. Dlatego jako widzowie nie wiemy, czy w danym momencie szwendacz zaraz nie wyciągnie noża i nie zrobi komuś krzywdy. To zmienia postrzeganie każdego spotkania z trupami, budując sporo napięcie. W tym odcinku są sceny, które w przeszłości mogły być wypełnione absurdem, ale nowa showrunnerka i scenarzyści wyraźnie dopracowują detale (chyba nigdy nie sądziłem, że coś takiego napiszę o TWD). Dlatego w starciach widzimy, że Michonne i Daryl, jako najbardziej doświadczeni, podejmują odpowiednie kroki zaradcze, by żaden zombiak nie okazał się Szeptaczem w przebraniu. To sprawia, że wątek szybko nabiera mocy i emocji. Szczególnie, gdy dochodzi do zapowiadanego przez zwiastuny pojmania Szeptaczki, która co prawda wiele nie zdradza, mówi wystarczająco, by angażować, pobudzać ciekawość i przede wszystkim apetyt na więcej.
Wiele osób narzekało na ucieczkę Negana w poprzednim odcinku. Ten od razu wyjaśnia, co dalej i jak wszystko ma przebiec, by miało to sens. I on w tym jest na zaskakująco akceptowalnym poziomie. Sam często nie mogę uwierzyć po słabym 8. sezonie, jak bardzo po przeskoku w czasie w 9. serii całość nabrała wyrazu i sensu. Gdy się regularnie ogląda serial, jest to dostrzegalne wręcz momentalnie, że coś, co kiedyś poszłoby w wywołujący ból głowy absurd, teraz ma dawkę wiarygodności.
Negan dostaje sporo czasu ekranowego w tym odcinku. Ba, chyba więcej niż w całym sezonie 9A. Jego wątek jest przekonujący oraz ma ważne dla fabuły i tego bohatera elementy. Można to podsumować słowami: jest to poszukiwanie samego siebie w wykonaniu Negana. Możemy nadal dostrzegać w nim tego złoczyńcę, który kradnie każdą scenę, ale przez te sześć lat w celi, on też uległ przemianie. A teraz dopiero tak naprawdę dostrzegamy, jak bardzo się zmienił i co dokładnie w nim się przełączyło. Dlatego ten cały wątek staje się emocjonującym studium ludzkiego charakteru z budowanym potencjałem na dalsze odcinki. "Nowy" Negan, którego wiąże zaskakująca przyjaźń z Judith (młoda Grimes kradnie ten odcinek, zdecydowanie jej sceny to duży atut!), nie traci swojego charakteru i charyzmy, ale dzięki przedstawionej w tym odcinku historii widzimy, że stanie się on kimś ważniejszym. Co w obliczu wojny z Szeptaczami przebranymi za szwendaczy wydaje się kluczowe.
Istotne też wydają się cichsze momenty pomiędzy postaciami. Czy to rozmowa Michonne z Darylem, czy zaskakujący i chyba nie do końca potrzebny rozwój historii Rosity i powiązania jej z Eugene'em (ten pomysł w obliczu ciekawych wydarzeń wydaje się niepotrzebny), czy to wyprawa Luke'a z Aldenem. Widzimy, jak nowe postacie wchodzą w interakcje ze starymi, budując nić, która ma za zadanie wzmocnić nie tylko więzi pomiędzy bohaterami, a też pomiędzy nimi a widzami. Nawet trochę działający w tym odcinku na nerwy Henry ma swoje pięć minut, w których się sprawdza i nabiera sensu. Kiedyś dostalibyśmy cały odcinek o tym, jak Michonne i Daryl sobie idą i rozmawiają. A teraz widać, jak to twórcy potrafią włączyć takie momenty z lepszym wyczuciem czasu. Wykorzystać je do budowy odpowiedniej dawki emocjonalnej (Michonne i Daryl) bez przynudzania czy raczenia nas zbytecznymi głupotami.
To odcinek spokojny, ważny, wyważony i udowadniający, że znakomita poprawa jakości po przeskoku w czasie o 6 lat to nie był przypadek. Dostrzegam to w całej strukturze, jak i w drobnych subtelnościach, niuansach. Jest to wstęp, ale lepszy niż sporo odcinków w ostatnich kilku sezonach. Taki, który pokazuje, że Szeptacze mogą być jednym z najlepszych wątków tego serialu. Cliffhanger odcinka zapowiada, że to początek czegoś emocjonującego. I przez to też, ponownie w 9. sezonie pojawiło się u mnie uczucie chętnego oczekiwania na kolejny odcinek.