Dzięki obydwóm odcinkom wiemy, jak będzie wyglądać schemat Timeless, na którym będzie oparty nowy sezon. W każdym odcinku bohaterowie udają się w przeszłość, gdzie jest uśpiony tajny agent Rittenhouse. Chcą go powstrzymać. Solidna podstawa pod proceduralną stronę opowieści, do której trudno się przyczepić. To po prostu nowy fundament, który ma działać na podobnej zasadzie, jak ten z poprzedniej serii. Sprawdza się, daje sporą dawkę rozrywki, humoru i lekkości, do jakiej widzowie są przyzwyczajeni. Bynajmniej nie oznacza to rezygnacji z przewodniej historii. Równowaga w wątkach jest zachowana i sprawnie wpleciona w fabułę. Cały czas mamy ciągłe motywy, które są rozwijane, pobudzają ciekawość i mają znaczenie. Każda sprawa oferuje nowe informacje i wywołuje więcej pytań. Dlatego też mamy frajdę z oglądania tej produkcji. Podobać się może to, jak twórcy bawią się przygotowaną przez siebie konwencją. Dostajemy dwa okresy kompletnie od siebie różne, ale zarazem wykorzystujące podobne schematy. Nasi bohaterowie spotykają w nich ważną historyczną postać, która im pomaga. Schematy nie są złe, dopóki ktoś potrafi robić z nich użytek. A tutaj wychodzi to fantastycznie. Historia z wyścigami w NASCAR daje sporo emocji, niezłych pomysłów i ciekawą postać czarnoskórego rajdowca. Nie brak w tym humoru, dramatyzmu i pokazania Rittenhouse jako bardziej bezwzględnej organizacji, niż do tej pory widzieliśmy. 3. odcinek bawi się Złotą Erą Hollywood w sposób bardzo urokliwy. Jest w tym sporo dobrej atmosfery, ponownie interesujące postacie, spora dawka humoru i zmienianie historii. To jest pozytywna zmiana w stosunku do poprzedniej serii, gdyż bohaterowie nie boją się dokonać szczytnych zmian. Szczególnie cieszy wykorzystanie kogoś takiego, jak Hedy Lamarr, czyli bardzo niezwykłej kobiety związanej z nauką i kinem. Kogoś, o kim przeciętny widz nigdy pewnie nie słyszał, a dzięki temu dowie się czegoś więcej. Cieszy ukazywanie takich osób z szacunkiem. Twórcy mogli tu pokazać jakąkolwiek gwiazdę Hollywood z tamtych lat, ale postawili na nią. A to decyzja dobra, bo nieoczywista i mająca miły walor edukacyjny.
fot. NBC
Fakt, że uśpieni agenci Rittenhouse stają przed niemożliwym wyborem po latach normalnego życia w tym okresie, czyni z nich osoby nie do końca złe. Szczególnie czuć to w wyraźnie akcentowanych wątpliwościach rajdowca z 2. odcinka, bo już złoczyńca z 3. odcinka nie miał żadnych skrupułów. Nie zdziwię się, jeśli bohaterowie będą stawać przed dylematem, czy traktować tych agentów jako wrogów, czy jako niewinne osoby. To może ciekawie procentować. Wszyscy wiedzieli, że romans Wyatta z Lucy to kwestia czasu. Pierwszy odcinek już bardzo ich zbliżył. Dwukrotnie przerywano im, gdy miało dojść do pocałunku. Z jednej strony są to sympatyczne sceny humorystyczne, z drugiej twórcy sami sobie dali czas, by to uczucie naturalnie dojrzewało do tego momentu, gdy zostanie skonsumowane. Gdy okoliczności będą temu sprzyjać i wszystko ułoży się idealnie. Scena, w której Lucy wyśpiewuje swoje uczucia, pokazuje, że twórcy potrafią zarazem nie iść na łatwiznę i oczywistości, a jednocześnie stawiać trochę na sentymentalizm. To też był mały hołd dla kina lat 40. kiedy to w filmach tego typu sceny były na porządku dziennym. Wszystko miało swoje miejsce i można było spokojnie zaakceptować fakt, że w końcu do tego doszło i mieć nadzieję, że to nie zmieni dynamiki grupy. Popełniono jednak kardynalny błąd. Niespodziewany powrót zmarłej żony Wyatta to zabieg przekombinowany i niepotrzebny. Jednocześnie oczywisty i nieoczekiwany. Taki, który wzbudza konsternację i niechęć, bo po co tak komplikować w tym aspekcie? W tym serialu jest dużo miejsca na ciekawy rozwój, a twórcy marnują go na taki zabieg? Najbardziej intryguje wątek Jiyi, która nadal widzi przyszłość. Doskonale wiemy, że jej wizje są prawdziwe, bo w 2. odcinku jedna się sprawdziła ( ta z oparzeniem Rufusa). Nie wiemy jednak nic więcej. A to pobudza ciekawość, daje do myślenia i pokazuje nieograniczony potencjał. Czy jej tajemnicze zdolności mają jakieś granice? Jak mogą zostać opanowane i wykorzystane? Jeden z ciekawszych motywów sezonu. Timeless bawi, bo jest to lekka, niezobowiązująca rozrywka, w której twórcy bawią się konceptem, popkulturą i czasem. Nie ma tu nic ambitnego czy w jakiś sposób wyjątkowego, ale zarazem ogląda się to z czystą przyjemnością.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj