3. sezon Titans kończy się coverem słynnego utworu "What a Wonderful World". Sęk w tym, że w domkniętej właśnie odsłonie serii nie znajdziemy ani nic z cudowności, ani z rzeczywistego świata. Twórcy produkcji HBO Max zaserwowali widzom ciąg sprasowanych aż do bólu kalek, tropów i schematów z konwencji superbohaterskiej, które w finałowych odcinkach przeraźliwie raziły swoją przewidywalnością. Batalia tytułowych herosów ze Strachem na Wróble ostatecznie okazała się kapiszonem tudzież niewypałem, który przy tym kształcie scenariusza nie miał prawa dostarczyć odbiorcom choćby cienia emocji, nie mówiąc już o satysfakcji. Wielu z nas po 3. sezonie serialu obudzi się z potężnym kacem i uczuciem, że zarys fabularny jego ostatnich odcinków znaliśmy jeszcze przed ich emisją. Z sobie tylko znanych powodów autorzy postanowili w dodatku wytaplać protagonistów w błotku niekończących się, emocjonalno-życiowych tyrad o rzekomo poważnym wydźwięku, w których Tytani zachowywali się tak, jakby przyszło im czytać poezję Czesława Miłosza w trakcie wieczornego spotkania z muszlą klozetową. Nasze rozgoryczenie powinno być tym większe, że jeszcze kilka tygodni temu nic nie zapowiadało aż tak potężnej katastrofy. Cóż, oto Tytani doby obecnej – ludzie młodzi i piękni, a przy tym tak nudni, że masz ochotę ich wysmagać fabularnym biczem.  Trudno napisać coś więcej o poprzedzającym finał odcinku Prodigal, skoro poza błyskawicznym wskrzeszeniem Dicka Graysona i połączeniem przez niego sił z Jasonem Toddem przywodzi on na myśl jedną wielką paplaninę. Bohaterowie trafiają do swoistej wariacji na temat wieży Babel, w której przychodzi im mówić niezrozumiałymi dla siebie nawzajem językami – powinieneś zrobić to czy tamto, odkryj w sobie herosa, walcz ze złem, wybierz dobro, bla, bla, bla. Tak, w przeddzień bitwy z głównym złoczyńcą sezonu Tytani spędzili bite 50 minut czasu antenowego na gadaninie, z której doprawdy nic nie wynika. Właściwie wydaje się, że podbudową tej części historii stały się ukochane przez nas ploteczki: Grayson w wizji widzi czarnoskórą córkę z przyszłości, więc tylko czekać, aż na Tinderze zostanie sparowany z Kory, a ciamajda Superboy tak bardzo nie chciał odlotu Blackfire, że spalił jej kosmiczną brykę. Chłopaki co prawda nie płaczą, ale troszkę z nich głupole. W idealnym świecie małego ekranu przedostatni odcinek danej odsłony serii zostałby poświęcony podkreślaniu atmosfery większego zagrożenia. Tymczasem seans uświadamia widzom, że Jonathan Crane miał do dyspozycji góra 10 policjantów, a wjazd i wyjazd z teoretycznie odciętego od reszty kraju Gotham umożliwi przywalenie funkcjonariuszowi drzwiami samochodu. Odnotujmy przemianę Gara w nietoperza tuż przed zmartwychwstaniem Nightwinga - w aspekcie wizualnym twórcy Titans są na tym polu o jakieś 100 lat za autorami Co robimy w ukryciu
fot. HBO Max
W finałowym Purple Rain są dwie sceny, których obserwacja wywołała we mnie salwy śmiechu. Pierwsza: Crane wypuszcza w Gotham trujące gazy i wznosi dłonie na tle płonącego wieżowca. To oczywiście negatyw plakatu do Mrocznego Rycerza, lecz, na Boga, gdzie Rzym, gdzie nawet nie Krym, a Wygwizdów Dolny? Druga: Tytani ratują miasto, z nieba spadł fioletowy deszcz, ludzie wracają do życia. Zwróćcie wówczas uwagę na jegomościa na dalszym planie, który podnosi się z ziemi, wsiada na rower i odjeżdża w siną dal. W głębokim poważaniu ma to, że świat się właśnie zresetował, a obok niego stoją mocarze. Woli stąd czmychnąć, wypić setkę w pobliskim barze, uciec ze sceny teatru błazenady. Mądry człowiek. Podsumowanie 3. sezonu jest kompletnie wyzute z emocji – konfrontacja Crane'a z Dickiem, Jasonem, Garem i Timem przypomina jatkę na szkolnym korytarzu, natomiast powrót Bruce'a do Wayne Manor jawi się iście karykaturalnie. Jeszcze gorzej, że twórcy rozszerzyli cały ten fabularny cyrk o kwadrans pożegnań i kulminacji: Dick "Siema, Nara, Chciałem Zostać, Ale Lecę" Grayson żegna się z Barbarą Gordon, podobnie jak Blackfire z siostrą i mającym coraz dłuższy język Connerem. Dzieła zniszczenia dopełnia cała sekwencja w pobliżu mającego wyruszyć do San Francisco autobusu, gdy do Tytanów zostaje dokooptowany Tim Drake, a Donna, jak zwykle, od drużyny ucieka. Dobrze również, że Raven zwymiotowała na umieszczonego już w Azylu Arkham Crane'a magiczną treścią żołądkową; inaczej nie przeżylibyśmy przecież katharsis.  Jak z ekranowymi Tytanami jest, każdy widzi. Po w miarę obiecujących początkach poszczególnych sezonów przeżywają oni swoje wzloty i upadki, by koniec końców w widowiskowy sposób wyrżnąć łbami o glebę. Z pewnością nie takich herosów potrzebuje serialowa rzeczywistość roku 2021. Pal licho, że twórcy raz po raz marnują drzemiący w postaciach potencjał czy nie mogą wyrwać się z zawieszenia pomiędzy szukaniem widza dojrzałego a nastolatków; najgorsze jest to, że całą konstrukcję fabularną traktują jak kurtyzanę, nieustannie robiąc nas w konia. Czasami pozorują większe zagrożenia, by w innym miejscu wrzucać odbiorcę w ogromne dziury fabularne (Kiedy Conner pogodził się z Dickiem? Morderca Todd może sobie teraz wypić drinka z palemką?), ewentualnie podsumować bieg wydarzeń siarczystym przekleństwem. Stare sztuczki – trudno jest się wciąż na nie nabierać. Ponieważ 4. sezon Titans został już oficjalnie potwierdzony, pozostaje mi Wam i sobie życzyć, abyśmy w przyszłym roku przeżyli wraz z tymi postaciami choć kilka ekranowych uniesień. Jeśli to niemożliwe, weźcie rower i z tej otchłani uciekajcie. To żaden cudowny świat. Prędzej zgnilizna. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj