W zależności od konkretnego odcinka serialu Titans przynosiłem Wam najczęściej całe spektrum wieści - tych dobrych i tych złych. Niestety, w tym tygodniu powodów do niepokoju i narzekań jest znacznie więcej niż jakichkolwiek przebłysków artystycznego kunsztu twórców. Donna Troy cierpi bowiem na narracyjną indolencję, gotując się we własnym fabularnym sosie bez żadnego ładu i składu. Przez przytłaczającą większość seansu na ekranie w zasadzie nic się nie dzieje; skoro akcji jest jak na lekarstwo, autorzy produkcji postanowili nas uraczyć festiwalem niekończących się dysput, z których nic nie wynika - bynajmniej nie w kontekście zasadniczej osi fabularnej. Po raz kolejny mamy więc do czynienia z Dickiem "Oho, nie jestem już Robinem!" Graysonem i niemrawym podejściem do odsłaniania genezy Starfire. W dodatku tytułowa bohaterka odcinka została potraktowana wyjątkowo po macoszemu; gdyby nie jej mniej lub bardziej przypadkowe powiązanie z rozwikłaniem historii Kory, obecność tej postaci jawiłaby się aż nazbyt pretekstowo. Szkoda, bo potencjał był tu znacznie większy.
fot. DC Universe
+5 więcej
Już na wstępie odcinka twórcy chcą zasugerować, że na fanów DC lada moment czeka nerdowski orgazm - padają odwołania do Ligi Sprawiedliwości, Wonder Woman i Jokera. Drugi akt zakończy się z kolei zabawną refleksją Dicka na temat Pingwina. Sęk w tym, że pomiędzy tymi scenami czeka nas 25 minut, w których, co tu dużo mówić, wieje nudą. Retrospekcja, smażenie jajek, pozorowany rozpad drużyny Tytanów, mała libacja w pociągu, Grayson wchodzący na salony. Oczywiście chemia pomiędzy głównymi bohaterami nadal jest, naturalnie każdy z nich szuka swojego właściwego miejsca i zarazem prawdziwego przyjaciela w grupie, jednak żaden z powyższych elementów nie trafia ze swoim fabularnym przeznaczeniem - ot, równie dobrze można by je zastąpić zupełnie innymi wątkami. Zbyt powolna narracja nie ma określonego celu, a dialogi znów rozpisane są pod dyktando demonów, które szargają protagonistami. Na miłość boską, wszyscy już wiemy, że ci muszą się z nimi zmagać! Tego typu mankamentów w ostatniej odsłonie serii jest znacznie więcej. Donna prowadzi prywatne śledztwo w sprawie handlu skórami zwierzęcymi - koniec końców cały ten zapowiadający się intrygująco wątek zamieni się nam w kolejną przybudówkę do genezy Dicka, który nie wytrzymał i rozmówcom panny Troy musiał przyfasolić. No bo wiecie, był Robinem, teraz nie jest, ale nosi ciężkie brzemię. Trzeba chłoptasia zabrać więc do domu na piwko i raz jeszcze wytłumaczyć mu, czego uczył albo nie nauczył go Batman. Na drugim biegunie opowieści wcale nie jest lepiej. Kory odkrywa, kim jest, w ramach trzech sekundowych przebitek z kosmicznej podróży. Dodajmy do tego krótką dysputkę Rachel z matką i Gara smalącego cholewki do Roth - zaraz finał sezonu, a widz po raz enty musi się przekonać, że obcuje z mrocznymi bohaterami, którzy serducha nie utracili. Na całe szczęście w końcówce odcinka sytuacja się poprawia, zaraz po tym, gdy Donna rozszyfrowała starożytne pismo, a Kory próbuje zgładzić Raven. Gorzej tylko, że to ledwie 2-3 minuty czasu antenowego, które w pryzmacie całego sezonu coś faktycznie zmieniają. Nie zrozumcie mnie źle: Donna Troy to nie jest poważny wypadek przy pracy twórczej, ani tym bardziej zapowiedź - nomen omen - wykolejenia się pociągu pędzącego pod nazwą Titans. Zachęcam Was jednak gorąco do tego, aby na tym etapie sezonu zrezygnować już z taryfy ulgowej i oceniać poszczególne odsłony serii w perspektywie całej opowieści - wkraczamy przecież w jej decydującą fazę. Dobrze rozpisane relacje pomiędzy postaciami (ta Dicka i Donny przywodzi tu na myśl najlepsze ekranowe zależności pomiędzy bratem a siostrą), ich zmieniająca się dynamika, brutalny i do bólu rzeczywisty świat czy świetna oprawa muzyczna to bowiem zbyt mało, by odmienić telewizyjne poletko herosów. Wszystkie te elementy sprawdzą się jako poprawna i na chwilę wciągająca geneza; ta jednak nawet w produkcjach superbohaterskich Netfliksa była nam serwowana w mniejszej rozciągłości. Konia z rzędem temu, kto jest dziś w stanie odpowiedzieć na pytanie, o co naprawdę chodzi w 1. sezonie Titans? Kto jest jego złoczyńcą? Czy bombardowanie nas przeszłością bohaterów ma jakieś uzasadnienie? Jeśli twórcy zdołają udowodnić, że te pytania nie mają znaczenia, a ważne w tej ekranowej historii jest coś zupełnie nieoczywistego, pierwszy posypię głowę popiołem. W tej chwili w materii hurraoptymistycznego podejścia do serialu będę jednak wstrzemięźliwy. W końcu produkcja uczy nas, że nie można w życiu kierować się wyłącznie serduchem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj