To prawdziwi boży wojownicy, spuszczona ze smyczy armia bez wodza, bez zasad, bez hamulców, począwszy od nienagannych w stroju i manierach biurokratów Bartolomeusza, po upiorne komando niewinnie wyglądających kościelnych chórzystek buntownika Malachiego, jakby wyjętych z filmu Tarantino. Armia gotowa wyrżnąć się nawzajem, zmiatając po drodze każdego niezdecydowanego, niewygodnego, nie chcącego opowiedzieć się po którejkolwiek ze stron. W tym Castiela, podejrzewanego o konszachty z Metatronem i obwinianego o współudział w wygnaniu anielskiej braci z Nieba. Trochę szkoda, że Castielowi nie było dane w pełni przyzwyczaić się do ludzkiego bytu, przejść przez bezradność, frustrację i pogodzenie z losem. Byłoby ciekawe obserwować, gdzie doprowadzi go bycie człowiekiem (i przy okazji pozbawienie serialu nieprzekonywującego fabularnie deus ex machina). Jednak wracając do poprzedniej roli (choć nie wiadomo jeszcze, jakie skradziona Theo łaska będzie miała skutki uboczne), Castiel też się zmienia - uczy się kłamać i manipulować. Cokolwiek złego robił do tej pory, częściowo wynikało z jego naiwności i zagubienia w tym, co jest dobre, a co złe. To, co stało się w tym odcinku, pokazuje, że dopiero teraz nadszedł moment, w którym Castiel traci tak naprawdę swoją naiwność, udowadniając, że potrafi doskonale także z premedytacją zastosować ten sam sposób działania. "Zrobiłem to, co musiałem zrobić" - to często powtarzane w tym odcinku zdanie, którym różne postacie kwitują zło popełniane świadomie przez nie w imię (w ich opinii) większego dobra.

Można powiedzieć, że "Holy Terror" to w dużej mierze odcinek o manipulacji, kłamstwie i wykorzystywaniu czyichś pragnień. Gadreel pod przybranym imieniem okłamuje Deana i manipuluje nim; Dean okłamuje Sama i nie mówi Kevinowi prawdy (trochę brak w tym logiki), która mogłaby ocalić mu życie, a sam Gadreel, zwabiony obietnicą oczyszczenia swojego imienia i naprawienia wyrządzonego zła, pozwala się zmanipulować Metatronowi, którego pojawienie się nieoczekiwanie komplikuje anielską rozgrywkę. I o ile po ostatnich odcinkach nikogo chyba nie zaskoczyło już to, że "Ezekiel" nie okazał się bezinteresownym altruistą ani nawet tym, za kogo się podawał, nadal zaskakuje fakt, że tak naprawdę anioł nie reprezentuje sobą bezmyślnego, zatwardziałego zła, nie jest nawet tak naprawdę z pewnego punktu widzenia postacią negatywną. Niezmiennie fantastycznie portretowany przez Jareda Padaleckiego anioł to raczej ktoś, kto dawno temu popełnił fatalny błąd i oddałby wiele, żeby się zrehabilitować, nawet jeśli będzie musiał zrobić coś, co najwyraźniej nie leży w jego naturze i kłóci się z jego sumieniem - "Zrobiłem to, co musiałem zrobić". To postać zawieszona między dobrem a złem, nadal jeszcze z potencjałem do dokonania właściwego wyboru, która mając taką, a nie inną historię, jak na ironię losu wybiera sobie na naczynie Sama Winchestera. I tylko gdzieś na drugim planie cichą ofiarą tego wszystkiego pada właśnie Sam, którego Dean i Gadreel niemalże wyrywają sobie nawzajem; Sam ubezwłasnowolniony, bez możliwości decydowania o sobie i prawa głosu, nawet nie zdający sobie sprawy z tego, co się z nim dzieje, funkcjonujący niejako w zdeformowanej rzeczywistości. I to jest chyba najbardziej poruszające w tym zgranym już przecież wątku opętań i nieszczęść spotykających młodszego Winchestera. Jest w nim coś podskórnie drażniącego i nieprzyjemnego, być może dlatego, że pozbawienie człowieka świadomej kontroli nad własnym ciałem i umysłem przez ukrytego pasożyta jest jedną z gorszych rzeczy, jakie można sobie wyobrazić.

[video-browser playlist="634514" suggest=""]

Ofiarą swoistego pozbawienia prawa wyboru i ubezwłasnowolnienia przez obowiązek i przeznaczenie pada tutaj także jedna z najsympatyczniejszych i najbardziej ludzkich postaci, jakie w ostatnich latach udało się stworzyć scenarzystom. Kevin, który – nie wybierając swojej roli - poświęcił lub stracił wszystko, który dorastał i zmieniał się na oczach widzów, zapłacił za wspieranie tak zwanej słusznej sprawy najwyższą cenę. I jest coś ironicznego w fakcie, że Kevin ma świadomość tego, iż za każdym razem, kiedy ufa Winchesterom, nie kończy się to dla niego najlepiej, a mimo to nadal ich wspiera, uwięziony w poczuciu obowiązku i świadomości tego, że nie ma dokąd uciec. Tym razem jednak są to – nomen omen – słowa prorocze.

Po niespiesznym wstępie, jakim były dotychczasowe odcinki sezonu, "Holy Terror" to prawdziwy wstrząs, trzymający tempo od brutalnej rzezi na samym początku, po ostatnią, cichą, ale niezwykle emocjonalną scenę jednego aktora (jak zawsze nieoceniony w takich przypadkach Jensen Ackles), pokazującą zdruzgotanego Deana, roniącego łzę nad ciałem młodego proroka i chyba po części też nad własną bezsilnością w sytuacji, kiedy jedna jego decyzja okazała się fatalnym błędem, ponieważ owo "Zrobiłem, co musiałem zrobić" zawsze ma swoją cenę – czy będzie to czyjeś życie, czy też moralne samobójstwo.

Mimo zawrotnego tempa, nagromadzenia postaci i wątków, fabuła odcinka nie traci swojej przejrzystości, choć nie jest fabułą doskonałą i można by dopatrzeć się tutaj kilku nieścisłości oraz logicznych luk. W ciekawy sposób splata też ze sobą postacie i wątki, buduje wielostronny konflikt, odkrywa kilka tajemnic (trzeba przyznać, że twórcom nieźle udało się wykreować "Ezekiela" jako zagadkową postać o niejasnych motywach, a niepozorny na pierwszy rzut oka i tchórzliwy Metatron doskonale sprawdza się w roli odrażającego i przebiegłego manipulatora), które dostarczają mocnych zwrotów akcji. Charakterystyczne chyba też dla sposobu opowiadania historii i budowania napięcia przez Jeremy’ego Carvera jest to, że rozwiązanie pewnych wątków powoduje otwieranie nowych, a to, co pozornie uwalnia bohaterów od jednych problemów, wrzuca ich nierzadko w jeszcze gorszą sytuację. Oczywiście wiemy, że Castiel może być znów anielskim rozwiązaniem na wszystkie problemy; wiemy, że w końcu tak czy inaczej Dean uratuje brata, być może nawet ktoś zdoła jeszcze wrócić życie Kevinowi (choć nie byłaby to dobra decyzja dla fabularnej dramaturgii). Trudno oczekiwać nowatorskich rozwiązań od serialu, który ma za sobą osiem lat emisji i którego bohaterów widz zna już na wylot. Niemniej jednak silne oddziaływanie na emocje i stawianie tych znanych oraz całkiem nowych bohaterów wobec uniwersalnych moralnych dylematów to to, co nadal pozostaje chyba jedną z najmocniejszych stron Nie z tego świata.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj