Finały Zakazanego imperium zawsze wywołują u mnie mieszane uczucia. Z jeden strony cieszę się z wysokiego poziomu odcinka, a z drugiej ubolewam, że nie przyłożono się tak samo do pozostałych epizodów. Jedni pewnie napiszą: "No bo przecież trzeba wypromować serial na kolejny sezon". Wspominam o tej różnicy, bo pomimo wielu fajnych scen otrzymaliśmy serię średnią, z przeciętnymi bohaterami rozkręcającymi się dopiero u jej końca. Jednak pomimo tego końcówka zdołała przykuć moją uwagę do tego stopnia, że czułem, jakby minęło kilka godzin sensu. Skąd taka różnica w poziomie?
Dobrze, dobrze, już kończę narzekanie na nierówności w tym aspekcie, a zajmę się recenzją tego świetnego finału - bo taki jest bez dwóch zdań. To, co rzuca mi się w oczy jako pierwsze, to fakt, że nie ma tu sceny, do której można by się przyczepić. Każda z nich to osobne dzieło sztuki pod względem gry aktorskiej, której można poświęcić kilka linijek tekstu. No, może miejscami ma braki, ale nie wpływają one na ogólny obraz.
Odcinek zaczynamy od burzy - dosłownie i w przenośni. Na zewnątrz błyska, a do posiadłości Nucky'ego nadciągają kłopoty. Chulky, przekonany o zdradzie wspólnika, postanawia własnoręcznie zapytać się go o to, co się stało. W powietrzu czuć napięcie i podenerwowanie Thompsona, bo nie na co dzień na pierwszym planie w rozmowie występuje pistolet zamiast twarzy rozmówcy. Pominę emocje, z jakimi wiąże się ta scena, bo jest to coś normalnego. To, co nie jest, to aktorstwo. Michael Kenneth Williams (Chulky White) od początku prezentował wysoki poziom. Można nie rozumieć jego postaci i jej motywów, ale Williams gra perfekcyjnie - szczególnie w duecie ze Stevem Buscemim. Proszę zauważyć reakcję Nucky'ego na pistolet przy twarzy. Jest czujny i zważa na każde słowo, z nieruchomym wzrokiem spoglądając na White'a. Widziałem już wiele scen w filmach czy serialach, gdzie występowały podobne motywy. Oblicza się różniły. Jedni robili to lepiej, inni gorzej, jednak nieliczni zrobili to jak Buscemi. Ogólnie sceny w serialu, w których może za chwilę paść strzał po konfrontacji w cztery oczy, trzymają bardzo wysoki poziom. Kolejna tego typu, z Elim, jest nawet lepiej zagrana niż poprzednia. Emocje tu są tak intensywne, że da się je kroić nożem.
Co do samego Eliego... Gdyby stworzyć ranking najlepiej zagranych postaci w odcinku, to on znalazłby się na samym jego szczycie. Wspomniane już wcześniej spotkanie z bratem czy finałowa walka z agentem Knoxem to najlepiej zagrane sceny w całym sezonie. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości - wszystko tu zostało dobrze ułożone. Jedynym małym problemem w szarpaninie między Knoxem a jego oponentem była długość i zawziętość starcia. Cios za ciosem, walka w parterze, co chwilę wpadające w ręce przedmioty, które mogą zadecydować o wyniku... Pełen dramatyzm, choć trochę przesadzony - normalny człowiek wyzionąłby już ducha. Czego się jednak nie robi dla show?
[video-browser playlist="633676" suggest=""]
W finale nie mogło też zabraknąć Ala Capone i reszty jego wspólników. Pierwsze spotkanie z nim w odcinku nie jest niczym szczególnym, jednak następne w pełni to rekompensuje. John Torrio zostaje zaatakowany przez zabójcę w czasie powrotu z zakupów. Świetna scena i muszę przyznać, że od pierwszych sekund przeczuwałem, iż coś takiego się stanie. Byłem w niemałym szoku po zakończeniu. Po tym następuje historyczny motyw z Alem i Johnem przy szpitalnym łóżku, gdzie pada ważne dla historii mafii zdanie: "To jest wszystko twoje, Al. Ja? Ja odchodzę. To jest Europa dla mnie". Dokładnie tak to sobie wyobrażałem.
Jestem też nieco zaskoczony tym, jak potoczyły się sprawy z Narcisse'em. Od początku do końca myślałem, że w którymś momencie dojdzie do jakiegoś rozlewu krwi, w którym wreszcie zniknie on z serialu. Tymczasem Valentin dostał swoją karę, ale nie taką, jakiej się spodziewano. Nie podobała mi się ta postać i do dziś, poza końcową rozmową, nie była w stanie przyciągnąć mojej uwagi na tyle, bym pamiętał o niej w następnym sezonie (choć pewnie będę musiał).
Na koniec warto wspomnieć też o postaciach trochę mniej ważnych dla finału, czyli Gillian, Margaret i Daughter. W sumie można powiedzieć, że każda z nich dostała to, na co pracowała od początku. Gillian, jak łatwo było przewidzieć po scenie z "agentami z szafy", szybko poszła do paki, Daughter śpiewa w jakimś lokalu, a Margaret otrzymała nowe mieszkanie. Nie wiem, czy to tylko moje odczucie, ale Margaret jest dla mnie postacią doklejoną na siłę w tym sezonie. Sceny z jej udziałem nie posuwają akcji do przodu i zdają się tylko zahaczać o fabułę. Nawet na koniec zaledwie o niej wspomniano w kilkusekundowym pokazie nowego domu.
"Farewell Daddy Blues" to najlepszy odcinek sezonu, prezentujący poziom wyraźnie wyższy niż pozostałe epizody. Większość motywów została zrealizowana z dużą ostrożnością i bardzo dobrą grą aktorską. Pomimo nudy panującej chwilami w trakcie całej serii, śmiem twierdzić, że czwarty sezon Zakazanego imperium w pełni zasłużył sobie na takie zakończenie.