Produkcja Fogelmana to historia złożona z czterech nowel dotyczących losów pewnej rodziny na przestrzeni lat. Fundamentem tej opowieści jest pewna tragedia, która spaja wszystkie wątki. I tak Will i Abby to para zafascynowana kinem Quentina Trantino, która spodziewa się dziecka i chce wspólnie napisać scenariusz filmu. Dylan to zbuntowana dziewczyna mająca własny zespół rockowy, która jednak nie może poradzić sobie z traumą z przeszłości. Javier i Isabel to kochające się małżeństwo, które jednak przechodzi kryzys, gdy ich dziecko, Rodrigo, przechodzi psychiczne załamanie. Gdy chłopiec dorasta, postanawia zacząć studia daleko od domu, jednak cały czas musi mierzyć się z nieuniknioną rodzinną tragedią. Niestety najmocniejszym problemem tej produkcji jest to, że nie ma balansu pomiędzy poszczególnymi wątkami. Fogelman nie potrafi zachować odpowiednich proporcji i rozwija jedne aspekty fabuły kosztem innych. Przez to ciekawe historie, które mogłyby w pełni wybrzmieć, gdyby film był trochę dłuższy tutaj tracą na swojej wyjątkowości. w ten sposób wartość interesujących elementów i dobrze nakreślonych postaci zostaje umniejszona. Takim przykładem jest tutaj wątek Dylan granej przez Olivię Cook. Bohaterka i historia z nią związana mają ogromny potencjał, jednak koniec końców zostaje on zaprzepaszczony na całej linii, czyniąc z tego aspektu tło, które zostaje przykryte innymi opowieściami. Młoda aktorka stara się jak może, podobnie jak występujący z nią w tym segmencie filmu Mandy Patinkin. Jednak Fogelman nie zostawia tutaj pola dla rozwinięcia opowieści, która na to w pełni zasługuje. Finalnie czułem, jakby w połowie wyłączono mi dobrą produkcję, w którą już zdążyłem się wciągnąć. Postać Cook mogła być bohaterką świetnie nakreślonej przypowieści o traumie i dążeniu do pogodzenia się z piętnem przeszłości, ale reżyser sprowadził ją do statusu postaci trzecioplanowej. Twórca starał się to nadrobić w finale, jednak pozostaje ogromny niedosyt. Natomiast bardzo dobrze prezentuje się wątek Willa i Abby. Fogelman potrafi nieźle wymieszać w tym segmencie elementy romansu, komedii i dramatu, bawiąc oraz wzruszając widza. Jednak nie robi tego ostentacyjnie i nie stara się na siłę grać na emocjach odbiorcy, odbywa się to raczej organicznie, ze sporą dozą lekkości. Oczywiście ten aspekt nie byłby taki dobry, gdyby nie świetne kreacje Olivii Wilde i Oscara Isaaca, którzy doskonale sprawdzają się w powierzonych im rolach. Aktorka potrafi wykrzesać z siebie ogromne pokłady dramatyzmu i autentycznej zadumy, przez co w mig potrafimy się z nią utożsamić. Jednak przy okazji również z wielkim urokiem potrafi wywołać na twarzy widza najszczerszy, szeroki uśmiech traktując swoją kreację z lekkim dystansem. Natomiast Isaac tak naprawdę daje nam w filmie obraz dwóch postaci, co wychodzi mu znakomicie. Świetnie przeskakuje ze swojego luźnego, sielankowego oblicza na to mroczne, zagubione w otaczającym go świecie. Jednak przy tym nie szarżuje ze skrajności w skrajność , ale zachowuje zdrowy balans między sferami swej kreacji. Do tego muszę dać spory plus za nawiązania Fogelmana do twórczości Tarantino, którymi bawi się w tym wątku bez ograniczeń a użycie  w jednej ze scen Samuela L. Jacksona to po prostu genialne zagranie. Z kolei element fabuły dotyczący Rodrigo i losów jego rodziny jest pewną sprawnie zrealizowaną kliszą, jeśli chodzi o wzruszający dramat. Nie wnosi on nic nowego do tego gatunku, jednak jest nieźle poprowadzony przez reżysera od punktu do punktu. Nic w tym wątku nie zaskakuje, nie ma poczucia, że obejrzało się coś wyjątkowego, jednak koniec końców sama konwencja potrafi zadziałać na emocje i wiele osób na pewno wzruszy się na finale tej opowieści. Niestety trochę w tym wszystkim kuleje wątek Rodrigo i jego dalszych losów, ponieważ, podobnie jak w  przypadku postaci Dylan, Fogelman nie daje mu wybrzmieć w całej okazałości. Daje zdecydowanie więcej czasu Alexowi Monnerowi niż Olivii Cook. Jednak aktor wydaje się nie wykorzystywać w pełni tego, co ma do dyspozycji i czasami wchodzi ze swoją kreacją w bezbarwne momenty. W tym wątku zdecydowanie prym wiedzie Laia Costa w roli Isabel, która z połączeniem ekspresji i spokoju oraz minimalną ilością aktorskich środków buduje swoją kreację. Natomiast Sergio Peris-Mencheta, Monner i Antonio Banderas nie starają się wychodzić ponad średnią. Life Itself to film, który nie wnosi nic nowego do gatunku dramatu i kuleje pod względem prowadzenia narracji. Jednak pewne kreacje aktorskie i część wątków zbudowanych na mocnych podwalinach sprawia, że po seansie widz będzie mógł się uśmiechnąć i wzruszyć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj