Jack Ryan już w pierwszych dwóch odcinkach tego sezonu mocno zaskakuje kilkoma rzeczami. Po pierwsze jestem pod wrażeniem faktu, że twórcom udało się głównego bohatera wkopać w jeszcze większe bagno niż do tej pory. Co prawda jest to trend powtarzany co sezon, ale po poprzednim i zagrożeniu wojną nuklearną między Rosją a USA ciężko mi było sobie wyobrazić, że naszego dzielnego analityka czeka coś gorszego. Po drugie, w momencie kiedy usłyszałem, już przy premierze poprzedniej serii, plotki o tym, że ostatni sezon ma być jednocześnie preludium do spin-offu Tęcza Sześć przyznam, że jednocześnie byłem wniebowzięty, jak i miałem spore obawy. Te jednak zdecydowanie się zmniejszyły, kiedy już w pierwszych minutach premierowego odcinka na scenę wkroczył mój zdecydowany faworyt z książkowego uniwersum, Domingo „Ding” Chavez. Oczywiście jak w przypadku większości bohaterów tej adaptacji, nieco zmieniono jego historię, ale w tym wypadku zrobiono to tylko na korzyść tej postaci, bowiem uczyniono z niego jeszcze większego twardziela, niż był w oryginale. Pozostaje tu tylko pytanie, które zadaję już od pierwszego sezonu. Gdzie do cholery jest John Clark, pierwszy dyrektor Tęczy i oryginalny Szóstka? Patrząc na to, że w zasadzie nowa historia Dinga jest niejako połączeniem tych dwóch postaci, obawiam się, że nie zobaczymy go na małym ekranie, ale to pokaże czas.
Tym razem główny bohater, w którego rolę wciela się znów znakomity John Krasinski, musi zmierzyć się nie tylko z korupcją w CIA (która sięga na najwyższe szczeble władzy), a przy okazji wraz z dyr. Wright posprzątać bagno, jakie zostawił po sobie jego poprzednik, ale także stawić czoła kartelom i triadzie prosto z Mjanmy, dawniej zwanej Birmą. Tym razem ekipa z Langley naprawdę zdaje się trafiać na godnego, bardzo potężnego przeciwnika i będzie musiała naprawdę bardzo mocno wykazać się przebiegłością, sprytem, ale i siłą. A w tle mamy znów lekki komentarz społeczny, tym razem dotyczący bardzo niebezpiecznego fenomenu narko-terroryzmu, czyli ugrupowań zajmujących się nie tylko produkcją, przemytem i handlem narkotykami, ale również bronią, a także działaniami terrorystycznymi. Nie jest to może zjawisko powszechne w Europie, ale w Amerykach tak i zdecydowanie bohaterowie będą potrzebować każdej możliwej pomocy. I tutaj powracamy do postaci, która najpewniej będzie kluczowa w tym sezonie, czyli Chaveza. Skłamałbym gdybym powiedział, że Michael Peña jest u mnie w top 10 ulubionych aktorów, ale to może się po tym sezonie zmienić, bowiem Ding w jego wykonaniu jest dokładnie taki, jakim wyobrażałem sobie go podczas czytania powieści Toma Clancy'ego. Lojalny w każdym calu profesjonalista, który gotowy jest na wszystko w imię tego, w co wierzy. Idealny dodatek do tej ekipy.
Ogromnie też się cieszę, że powraca inny, bardzo przeze mnie lubiany bohater. Oczywiście chodzi tu Mike'a Novembera, w którego ponownie wciela się Michael Kelly. Szczerze mówiąc nie wyobrażam już sobie tego serialu bez jego obecności i choć jego czas ekranowy w pierwszych dwóch odcinkach jest znikomy, to te kilka minut zdołało idealnie uchwycić charakter tej postaci. Nie ukrywam, że szeroko się uśmiechnąłem, gdy pojawił się w kadrze. Mam wrażenie, że twórcy doskonale zdają sobie sprawę z jego popularności i statusu wśród fanów i postanowili wykorzystać to do maksimum. Cieszy mnie też powrót Abbie Cornish jako niewidzianej od pierwszego sezonu Cathy Mueller. Mam wrażenie, że twórcy chcą nadrobić jej brak przez połowę trwania serialu i uczynią z niej istotną dla tej historii postać. Napisanie czegoś więcej o fabule w tym momencie byłoby wróżeniem z fusów, bowiem dwa pierwsze odcinki to tylko rozstawienie pionków na szachownicy i lekkie zawiązanie akcji, ale wszystko póki co wskazuje na to, że będzie to mocna konkluzja całej historii, która zamknie wiele otwartych przez 3 ostatnie sezony wątków.
Realizacja pokazuje, że Amazon dalej pompuje w ten serial niezłą kasę. Zachwyca czołówka, co już jest standardem tego serialu, ale też niezgorsza jest jakość zdjęć i ścieżki dźwiękowej. O scenach akcji się nie wypowiem, bowiem były na razie dosłownie dwie, dodatkowo bardzo krótkie i ciemne. To natomiast, co mnie w jednej z nich rozbawiło, to fakt, że na 99% użyto w niej efektu dźwiękowego noktowizora wprost ze Splinter Cell, legendarnej gry, również sygnowanej nazwiskiem amerykańskiego pisarza i dziejącej się w tym samym uniwersum, znanym jako Clancyverse.
Podsumowując, czas pokaże, jak dobrym finałem będzie ten sezon Jacka Ryana, ale pierwsze odcinki napawają mnie dużym optymizmem. Czy jest to adaptacja idealna? Absolutnie nie, ale daje mnóstwo frajdy i, co najważniejsze, zachowuje ducha twórczości mistrza political fiction. Mam nadzieję, że twórcy pójdą za ciosem i dadzą nam godne zakończenie tej opowieści.