Stare Torchwood znam tylko z urywków, które mignęły mi w telewizji, więc do "Miracle Day" pochodziłem na świeżo i bez żadnych oczekiwań. Na wstępie zaintrygował mnie świetny scenariusz i wciągająca historia. Russell T. Davies, twórca serialu, potrafił zachować urok i klimat brytyjskiej opowieści. Scenariusz nacechowany jest świetnymi dialogami, przemyślaną historią i ciekawymi postaciami, które są ludzkie i pełne emocji. Wszystko to zostało okraszone wizualną jakością, na jaką Daviesa nie byłoby stać w Wielkiej Brytanii - dzięki temu mamy formę i treść utrzymane w odpowiedniej równowadze, co w amerykańskiej telewizji jest niezwykle rzadkie.
[image-browser playlist="609331" suggest=""]©2011 Starz Entertainment, LLC
Intryga jest ciekawa i oryginalna. Pewnego dnia o tej samej godzinie ludzie przestają umierać. Wydarzenie to rozpoczęło się jednocześnie na całym świecie. Każdy odczuwa ból, może się zranić, ale nawet jeśli komuś w twarz wybuchnie bomba, przeżyje to, choćby została by po nim sama głowa. Akcja rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych i skupia się na początku na dwójce agentów CIA - Esther i Reksie. W momencie rozpoczęcia "dnia cudu" nieoczekiwanie na monitorach pojawia się napis "Torchwood" - nikt nie wie co to jest, rozpoczyna się śledztwo. W trakcie szukania odpowiedzi na pytanie "Co to jest Torchwood?" pojawia się kapitan Jack, jeden z głównych członków Torchwood. W międzyczasie widzimy też drugą żywą członkinię Torchwood, Gwen, która mieszka sobie w ustronnym miejscu z mężem i dzieckiem. Wyraźnie widać, że brakuje jej akcji i emocji z nimi związanych. Żyje w ciągłym strachu, że ktoś przyjdzie i będzie chciał ją zabić.
Pierwszy przypadek "dnia cudu" został zanotowany podczas egzekucji pedofila i mordercy, Oswalda Danesa (w tej roli Bill Pullman). Sama egzekucja była dość nieprzyjemna i na pewno kosztowała Oswalda dużo bólu. Postać ta jest jedną z ciekawszych w pierwszych dwóch odcinkach "Torchwood". Bill Pullman tworzy bardzo przekonującą kreację psychopaty, który najwyraźniej udaje skruchę. Wszystko wskazuje na to, że jego akcje i ciągłe występy w telewizji mają ukryty cel. Aktor jest wiarygodny i momentami straszny - bez cienia wątpliwości można go kupić w tej roli.
Postacie Amerykanów - Esther i Reksa - są przyzwoite, choć trochę stereotypowe. Reks wydaje się otartym schematem twardego agenta CIA, Esther natomiast to standardowa analityczka. Szkoda, że Russell T. Davies nie pokusił się o coś oryginalniejszego przy tych bohaterach. Mam nadzieję, że postacie wyewoluują w kolejnych odcinkach. Mimo wszystko nie przeszkadza to śledzić ich przygód w napięciu i z zapartym tchem, zwłaszcza kiedy pojawia się kapitan Jack i Gwen. Nie dziwię się, że publiczność na całym świecie pokochała "Torchwood" - te dwie postacie są niesamowite. Świetnie zagrane, widoczna jest chemia między nimi, a ich możliwości w chwilach zagrożeń są imponujące. Postacie także przedstawiono w taki sposób, że nowego widza intrygują na innym poziomie, niż wielbicieli znających ich z poprzednich serii. Davies pokusił się również o dość zabawne problemy językowe - zwłaszcza w przypadku Gwen, która mówi w dość typowym brytyjskim, co w relacjach z amerykańskimi kolegami czasami wymagało tłumaczenia. Jest to zaledwie kilka scen, w których to zostało uwidocznione, lecz Davies całkiem zgrabnie to poprowadził.
[image-browser playlist="609332" suggest=""]©2011 Starz Entertainment, LLC
Sceny akcji w pierwszych dwóch odcinkach zostały zrealizowane bardzo dynamicznie. Widać to było zwłaszcza w momencie ucieczki głównych bohaterów, podczas gdy ścigano ich helikopterem. Wszystko nakręcone na prawdziwych pojazdach, bez użycia komputerów, robiące świetnie wrażenie. Końcówka to już popisówka przed amerykańską publicznością, która ma dowiedzieć się, że agenci Torchwood to twardziele, przy których agent Mulder wychodzi na mięczaka. Podczas ucieczki Jack nagle zatrzymuje samochód i ustawia go bokiem do nadlatującego helikoptera. Rex rzuca pytanie "Kim wy jesteście?", na co kamera robi zbliżenie na Gwen wyjmującą wyrzutnię rakiet. Kobieta rzuca "Torchwood" i strzela do helikoptera, który przelatuje nad nimi cały w płomieniach. Robiło to naprawdę dobre wrażenie.
Fabułę tak poprowadzono, by bohaterowie Torchwood szybko znaleźli się w USA. Wychodzi na jaw, że cały "dzień cudu" to grubsza konspiracja sił chcących zmienić świat i porządnie na tym zarobić. Nawet CIA jest w to zamieszane, co zmusza naszych bohaterów do działania z ukrycia.
Pierwsze dwa odcinki nowego Torchwood wciągają w historię i trzymają w napięciu. Wszystko zrealizowano ciekawie i emocjonująco, ale także tak, by losy bohaterów mogli śledzić bez problemu zarówno nowi widzowie, jak i fani brytyjskich sezonów. Stacja Starz pokazała klasę, biorąc coś o wysokiej jakości i przedstawiając to w jeszcze ciekawszej formie. Jeden z niewielu seriali, w którym ciekawa fabuła idzie w parze z efektowną akcją.
Ocena: 8/10