Już pierwsze sceny będące retrospekcjami Kapitana Jaka Harknessa były sporym zaskoczeniem, szczególnie po cliffhangerze pozostawionym w poprzednim odcinku. Na szczęście sam odcinek rozpoczął się w tym samym miejscu, gdzie się zakończył, czyli od przerażonej Gwen. Normalnymi scenami długo się cieszyć jednak nie mogłem, bo w epizodzie non stop przeskakiwano do retrospekcji z przeszłości Kapitana Jacka. O szczegółach nie mam zamiaru się rozpisywać, aczkolwiek wygląda na to, że nowy bohater - Angelo jeszcze w serialu się pojawi i odegra ważną rolę.

[image-browser playlist="608837" suggest=""]

W siódmym odcinku niemal wszystkie sceny się dłużyły (jak to mają w zwyczaju epizody będące „zapychaczami”). Wspomnianych retrospekcji momentami nie dało się oglądać, a wycieczka samochodowa Gwen i Jacka dłużyła się niemiłosiernie. Dlaczego po tak fajnym i ciekawym wątku związanym z ośrodkami nadwyżkowymi, po rozwijających się postaciach Oswalda i Jilly (nadal ich nie lubię, ale w tym odcinku zostali kompletnie pominięci), otrzymujemy zapychacz z którego wynikło niewiele. W końcu o tym, że Jack zamieszany jest w tytułowy "Miracle Day" wiedzieliśmy od dawna.

Nigdy nie miałem styczności z „Torchwood”, dlatego też nie pałam wielką sympatią do głównego bohatera. O ile jeszcze szaloną Gwen da się polubić, tak Kapitana Jacka nieszczególnie. Niestety (przynajmniej dla mnie), cud jest w całości związany z jego osobą i to jego wątek będzie nakręcał kolejne odcinki. Szkoda, bo robiło się naprawdę ciekawie. Póki co zmierzamy do… zemsty kochanka. Jeśli w takim kierunku idą scenarzyści to już teraz mogę napisać, że „Miracle Day” będzie dla mnie straconą produkcją. Ocena: 4/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj