Chyba nikt nie łudzi się, że kompozytorzy tacy jak Steve Jablosnky ockną się z wieloletniego amoku i nagle zaczną wyznaczać nową jakość w gatunku muzyki filmowej. Środowisko Remote Control Productions daje dużo możliwości, ale bywa niesamowicie toksyczne, czego przykładem są stale repetowane echa twórczości Hansa Zimmera. Mimo tego czasami w nasze ręce trafiają prace niebanalne; nie grzeszące oryginalnością, ale szalenie mocno ingerujące z wyobraźnią lub gustem estetycznym odbiorcy. Jedną z takich prac w karierze Steve'a była oprawa muzyczna do pierwszych "Transformerów". Choć krytyka nie oszczędziła kompozytora za powielanie schematów, to jednak wypracowane tam tematy na stałe zagościły w świadomości szerokiego grona miłośników muzyki filmowej. Każda kolejna część była niestety potwierdzeniem tego wyjątku od reguły – powolnym staczaniem konwencji po równi pochyłej rzemieślniczego wyrobnictwa. Nie inaczej zresztą było z ilustrującymi je filmami Michaela Baya, które miażdżono za bzdurną fabułę i czerstwe dialogi. Wyniki box office mówiły jednak same za siebie, a każdy kolejny milion na koncie świadczył, że widowni spodobała się idea walczących robotów mimo braku treści.

Kwestią czasu było zatem powstanie czwartej odsłony serii. W produkcję Wieku zagłady wpompowano ponad 200 milionów dolarów, zapowiadając drastyczną zmianę konwencji. Pierwszym jej przejawem miała być roszada w obsadzie aktorskiej. Rozstaliśmy się więc z Shią LaBeouf, a na miejsce głównego ludzkiego bohatera wskoczył Mark Wahlberg, któremu po udziale w Sztandze i cashu kino Baya najwyraźniej przypadło do gustu. Agresywnie prowadzona promocja przyniosła swoje wymierne efekty. Do kin ruszył tabun ludzi, przynosząc kolosalne zyski tej (jak się okazuje - najbardziej krytykowanej) odsłonie serii. Tym razem Autoboty musiały stanąć naprzeciw tajemniczym łowcom, odradzającym się Decepticonom oraz... ludzkiej głupocie. Film Baya to doskonale zrealizowane widowisko, które poza fenomenalnymi efektami specjalnymi i suchym, slapstickowym humorem nie ma właściwie nic do zaprezentowania. Bynajmniej nie mam zamiaru się tu żalić, gdyż idąc do kina, dokładnie wiedziałem, na co wydaję pieniądze. Ta wyprawa miała również zrewidować moje podejście do ilustracji muzycznej skomponowanej przez Steve'a Jablonsky'ego.

Czytaj również: Kolejne szkice koncepcyjne z "Transformers: Wiek zagłady"

Dwukrotny seans uświadomił mi dwie rzeczy. Po pierwsze, bezpowrotnie minęły czasy, kiedy Jablonsky pisał tematy zachwycające jeszcze podczas oglądania filmu. Po drugie, Michael Bay nie traktuje muzyki poważnie. Nie chodzi bynajmniej o fakt ciągłego eksploatowania Jablonsky'ego i jego zimmeryzmów, ale o spychanie ścieżki dźwiękowej na bardzo odległy plan w finalnym miksie. W rezultacie trudno znaleźć w tym trzygodzinnym widowisku coś, co zostałoby z nami na dłużej. Coś, co nie jest zaaranżowanym fragmentem piosenki promującej obraz - "Battle Cry" wykonanej przez grupę Imagine Dragons. Sam język stylistyczny, jakim posługuje się kompozytor, nie wprowadza większego novum do serii. Podejście Steve'a do ilustracji "Transformerów" nie zmieniło się właściwie ani trochę i nie zanosi się, by w kolejnych częściach miałoby coś takiego nastąpić. Dalej jest to, kolokwialnie mówiąc, metronom dyktujący w rytm ostinat tempo rozgrywanej akcji. W dalszym ciągu jest to patetyczna, trochę zjadająca swój gatunkowy ogon partytura. Kolejną stałą jest mocno zaakcentowana elektronika, żywo kojarząca się z cudami techniki przewijającymi się przez kadry Wieku zagłady. Cóż, opatentowana kilka lat temu formuła sprawdza się na podstawowej płaszczyźnie funkcjonalnej, więc jakakolwiek ingerencja na tym polu mijałaby się z celem. Natomiast coś, czym na pewno nie pogardziłbym jako widz i miłośnik muzyki filmowej, byłaby mocna, inwazyjna tematyka wprowadzająca do tego schematu odrobinę świeżości. Pod tym względem Steve Jablonsky satysfakcjonuje tylko połowicznie. Owszem, otrzymujemy zestaw czterech nowych motywów, ale naszą uwagę przykuje właściwie tylko jeden – i to pod warunkiem, że po seansie odświeżymy sobie całą ścieżkę na albumie soundtrackowym. A jeżeli chodzi o tę kwestię, to - jak zwykle zresztą - będziemy postawieni przed niemałym dylematem.

Seria "Transformers" nie jest najlepszym przykładem wzorcowego wydawania ścieżek dźwiękowych. Choć zaraz po premierze każdej części na rynku ukazywały się soundtracki z piosenkami, to kwestia publikacji dokonań Jablonsky'ego pozostawiała wiele do życzenia. Score do pierwszej odsłony pojawił się stosunkowo późno, a jego nakład rozszedł się w błyskawicznym tempie. Transformers 3 w ogóle nie wydano w formie płytowej, tylko jako cyfrowy album dostępny w wybranych serwisach muzycznych. Jedynym w miarę sensownie prezentującym się albumem była Zemsta upadłych, która trafiła na półki sklepowe nakładem Reprise Records i ostała się na rynku aż do dnia dzisiejszego. Na kilka tygodni przed premierą wszystko wskazywało na to, że Paramount w ogóle nie jest zainteresowane opublikowaniem ani songtracku, ani ścieżki dźwiękowej Jablonsky'ego. Dopiero po premierze pojawił się promyk nadziei w postaci cyfrowego EP zawierającego (zgodnie ze standardami Hansa Zimmera) cztery koncepcyjne suity tematyczne. Niespełna 20-minutowy albumik to kropla w morzu potrzeb, zwłaszcza że do trzygodzinnego filmu powstało zdecydowanie więcej ilustracji. Na szczęście kilka dni później włodarze studia wraz z kompozytorem zaskoczyli całkiem nową publikacją – prawie 80-minutowym soundtrackiem prezentującym zgrabnie przemontowany materiał wykorzystany w filmie. Nadzwyczajna wylewność – tak można skwitować materiał umieszczony na (póki co) cyfrowym albumie od Paramount Pictures. Zanim jednak przejdziemy do omawiania tego tworu, słów kilka o wspomnianej wyżej epce.

Muszę przyznać, że to wydawnictwo zupełnie mnie zaskoczyło. Z drugiej strony dało okazję do poznania pracy Jablonsky'ego od strony koncepcyjnej. Oto bowiem otrzymujemy cztery utwory z czterema nowymi pomysłami tematycznymi. Czy do końca nowymi? Tutaj można dzielić włos na czworo. Rozpoczynający ten koncept-album "Hunted" to parafraza wielu heroicznych tematów z poprzednich części "Transformerów" - głównie skojarzonych z Autobotami i Optimusem Prime'em. Konwencja jest zachowana niemalże w 100%. Podstawę stanowią więc rytmiczne perkusje z gitarowo-smyczkowym ostinato. Na tej wiadomej bazie budowany jest motyw przewodni, niemający tak wielkiej siły przekonywania jak temat Optimusa i Autobotów z pierwszej części. Znacznie ciekawiej zaczyna się robić w trzeciej minucie, kiedy tempo wyraźnie przyspiesza, na pierwszy plan wysuwa się wokaliza, a po chwili do całości wkomponowany zostaje fragment piosenki Battle Cry. Jest to niezwykle efektowne wejście, które z pewnością zachęci do licznych powrotów. Czy podobne właściwości przejawiają następne tracki?

Motyw Tess jest przedłużeniem koncepcji wokalnej z pierwszego utworu, tym razem osadzonej na nieco bardziej lirycznym gruncie. Po raz kolejny kompozytorowi udaje się przyciągnąć uwagę odbiorcy dosyć fajną, choć oczywistą konstrukcją utworu. Progresja w wyprowadzaniu motywu przypomni zapewne inne utwory z repertuaru Hansa Zimmera (np. "Time"). "Autobots Reunited" to nowa propozycja tematyczna dla przyjaznych robotów. Czy lepsza niż poprzednie? Śmiałbym wątpić. Na charakterystycznej melodii osadzono bowiem samplowane taiko mające sugerować miejsce rozgrywającej się akcji. Sam motyw nie robi aż tak wielkiego szału. Wpisuje się raczej w szereg podobnych dokonań poprzednich odsłon serii, które szybko wylatywały z pamięci. Inną kwestią jest natomiast motyw głównego antagonisty, który przedstawiony zostaje nam w utworze "Lockdown". Tytułowy antybohater całkiem schludnie potraktowany został ciężkimi, mrocznymi frazami sięgającymi koncepcyjnie do fragmentów Człowieka ze stali, Battleshipa, a nawet Zimowego żołnierza. Warto zaznaczyć, że nad unikatowym brzmieniem tego numeru pracował między innymi Skrillex, który ostatnimi czasy coraz aktywniej udziela się w branży muzyki filmowej jako spec od elektronicznego sound designu.

Tym oto sposobem poznajemy właściwie cały potencjał tematyczny czwartej odsłony "Transformerów". W takim wydaniu, mimo wielu skojarzeń z innymi tworami, prezentuje się to nie najgorzej. Przede wszystkim dlatego, że nie obciąża słuchacza mało interesującą materią ilustracyjną. Utwory żyją swoim pozafilmowym życiem, co zdecydowanie wpływa na poprawę odbioru.

Czytaj również: Box Office - "Transformers Wiek zagłady" bije rekordy w Chinach

Zatem jak w świetle tego "trailerowego" wydania prezentuje się pełen album? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, gdyż każda z tych dwóch pozycji posiada mocne i słabsze strony. Na niekorzyść całościowego soundtracku przemawia jego kolosalny czas trwania. Przywłaszczenie sobie blisko 80 minut życia słuchacza nie było najlepszym pomysłem, choć z drugiej strony ścieżka dźwiękowa do Wieku zagłady potrafi zaoferować wiele przyjemnie spędzonych przy niej chwil. Względnie zachowana chronologia daje też możliwość przestudiowania progresji materiału tematycznego – od początku filmu aż do jego ostatnich sekund.

Wirtualną płytę rozpoczynamy od utworu "Decision", w którym szczątkowo zarysowany zostaje temat przewodni partytury. Niezawodne wydają się tu wszelkie formy rytmiczne (ostinata) i dynamiczne (crescenda). Pozwalają one rozsmakować się w heroicznym i przygodowym delikatesie muzycznym, którego z pewnością nie zabraknie w dalszej części kompozycji. Familijny wymiar owej przygody postawił przed kompozytorem dosyć ciekawe zadanie – potrzebę stworzenia spoiwa łączącego głównych bohaterów z ich szalonymi perypetiami. I takowym wydaje się temat liryczny spoglądający na ten wątek oczami Tess. Utwór "Best Thing That Ever Happened" daje nam świetną wykładnię tego podejścia. Ciekawym wydaje się powrót Jablonsky’ego do wysługiwania się solowymi partiami na instrumenty smyczkowe. W oprawie do pierwszej części tworzyły one niesamowitą atmosferę, wyrywając wybrane tematy z ciasnych szpon zimmerowskiego anthemu. Szkoda, że na albumie tak rzadko wracamy do tej lirycznej melodii. Niestety płyta zdominowana jest przez muzykę akcji, co nierzadko wywołuje wrażenie przesytu.

Przed totalnym utonięciem w morzu agresywnego grania chroni nas zbawienny kontrast między metodologią ilustrowania poszczególnych antagonistów. Wspomniany wyżej temat łowców transformerów ("Lockdown") studzi patetyczne zapędy kompozytora w umuzycznieniu licznych potyczek. Przemieszczając się po pokładzie okrętu przybyszów, naprawdę nie sposób opędzić się od wrażenia, że autor ścieżki dźwiękowej bardzo dogłębnie studiował utwory Zimmera zdobiące analogiczne sceny ze statku generała Zoda w Człowieku ze stali. Niemały wpływ miał tu zapewne ogólny trend do bawienia się sound designem. Takim eksperymentom poddał się między innymi Henry Jackman, piszący iście industrialny temat dla Zimowego żołnierza. Utwór "Your Creators Want You Back" pokazuje te inspiracje dosyć wyraźnie, choć w żadnym stopniu nie ograniczają się one tylko do tej pozycji. Litanię angażowanych efektów dźwiękowych w znacznym stopniu poszerza natomiast "Punch Hold Slide Repeat", ilustrujące scenę powietrznej batalii pomiędzy Autobotami a żołnierzami Lockdowna.


Jako że po drugiej stronie barykady stoją odrodzone za pomocą transformium Decepticony, nie mogło również zabraknąć odwołania do ich muzycznej wizytówki. Jablonsky czyni to niejako na dwa sposoby. Po pierwsze, generując charakterystyczne niskie zejście "sygnału" basowego przepuszczonego przez filtry edytorskie. Po drugie, kojarząc z nimi kolejną porcję ostinat z zaaranżowanymi efektami dźwiękowymi. Pierwszym wynurzeniem tego motywu jest "Cemetary Wind", choć tak na dobrą sprawę najwięcej do powiedzenia pod tym względem mają "Galvatron Is Online" oraz "The Presence of Megatron". Słuchając tego mrocznego (choć trochę anonimowego) zbioru dźwięków, trochę żałuję, że świetna wizytówka antagonisty Optimusa z pierwszej części poszła tutaj w niepamięć.

Na szczęście są na tej płycie utwory, które w ten czy inny sposób zachęcać będą do licznych powrotów. Jednym z takowych jest "Hacking the Drone", w którym kompozytor po raz kolejny sięga po wokalizy grupy Imagine Dragons. Osadzając je na gitarowo-smyczkowym tle, tworzy całkiem nową jakość w transformerowym muzycznym uniwersum. Nie każdemu oczywiście może to przypaść do gustu. O wiele mniej problematyczna wydawać się może ilustracja sceny ostatniej konfrontacji ("Honor to the End") reasumującej w ramach pięciominutowego utworu praktycznie wszystkie opisane wyżej elementy partytury. Nie zabraknie tam również odnośnika do motywu akcji z poprzedniej części filmu. Fragmenty "Battle" z "trójki" słyszymy również w "Leave Planet Earth Alone".

Czytaj również: "Transformers: Wiek zagłady": Robotomachia - recenzja

Dosyć fajnym kawałkiem, obok którego również nie przejdziemy obojętnie, jest "Dinobot Charge", opisujące spektakularną batalię rozgrywającą się na ulicach Pekinu. Przeniesienie akcji na wschód niejako wymusiło na kompozytorze wyprowadzenie przynajmniej prowizorycznej etniki. Rozszerzenie języka stylistycznego zapewne wpłynęłoby na uatrakcyjnienie pracy Jablonsky’ego, niestety kompozytor idzie tu po linii najmniejszego oporu, dokonując tylko drobnych korekt w zakresie pracy sekcji perkusyjnej. Otrzymujemy więc samplowane (a jakże!) taiko, którego wkład w ogólne brzmienie ścieżki dźwiękowej możemy ocenić, słuchając przykładowo "Hong Kong Chase".

Steve Jablonsky jak zwykle wywołuje we mnie konsternację. Oto bowiem z jednej strony tworzy ścieżkę tak mocno związaną z materią filmową, że trudno właściwie zarzucić jej brak funkcjonalności i rozmijanie się z treścią. Bo i jaką treścią raczy nas Michael Bay? Zarówno film, jak i muzyka ukierunkowane są na nieustanną akcję – raz w heroicznym, innym razem w dramatycznym wydaniu – i właściwie nic ponad to. Owszem, zdaję sobie sprawę, że czwarte podejście do tematyki walczących Transformerów może wypróżnić intelektualnie nawet tak wybitnie odtwórczego kompozytora jak Steve. Mimo tego Jablonsky potrafił wyjść z kilkoma pomysłami, które choć nie zmieniają o 180 stopni muzycznego wizerunku serii, to jednak dają przynajmniej szczątkową okazję do zachwytu. Osobną sprawą jest kwestia wydania tej ilustracji muzycznej. W moim przekonaniu można było zrobić to o wiele lepiej. Wystarczyło bowiem istniejącą już epkę wzbogacić o 6-8 utworów rozwijających te treści. Mielibyśmy wtedy całkiem dobre słuchowisko walczące o uwagę szerszego grona odbiorców.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj