W Transformers: Wojna o Cybertron Autoboty i Deceptikony znajdują się w stanie wojny na swojej rodzimej planecie. Pierwsza strona wraz ze swoimi liderami, Optimusem Prime i Ultra Magnusem pragnie zakończyć konflikt, dając przy tym wolność swojej rasie. Natomiast Deceptikony pod wodzą Lorda Megatrona pragną podporządkować sobie przedstawicieli innych klas. Obydwie strony do realizacji swojego planu potrzebują Wszechiskry, źródła, z którego zrodziły się Transformersy. Kluczem do znalezienia artefaktu okazuje się zwykły zbieracz energonu, Bumblebee. Przede wszystkim bardzo podoba mi się fabuła tej pierwszej części trylogii. Widać, że scenarzyści napracowali się nad nią, nie była ona tylko ozdobnikiem do efektów wizualnych, co czasem zdarza się w tego typu produkcjach. Bardzo ciekawy jest tutaj wątek główny z poszukiwaniem Wszechiskry, jednak twórcy na całe szczęście zadbali również o sprawne nakreślenie kwestii pobocznych, związanych z choćby uruchomieniem kosmicznego mostu czy przekazaniem wiedzy Alpha Triona jednej z postaci. Scenarzyści całkiem sprawnie przeplatają sceny akcji z prowadzeniem historii. Właściwie same sekwencje bitewne są świetnym wzbogaceniem opowieści, także nie ma tutaj do czego się przyczepić. Mamy tutaj prawdziwy ogrom postaci głównych i drugoplanowych, jednak scenarzyści przemyśleli dobrze koncepcję i każdy, nawet mało znaczący bohater, dostaje tutaj swoje pięć minut, aby zaprezentować się z dobrej strony. Jestem ciekaw, jak rozwinie się ta historia, mój apetyt fabułą pierwszej części został zaostrzony.
fot. Netflix
Jednak nie wszystkie wątki postaci mi się podobają. W tej pierwszej części zdecydowanie ciekawsze są elementy fabuły dotyczące postaci drugoplanowych. Całkiem niezły jest wątek związany z Jetfire'em. Dobrze zbudowano tę jego przemianę z lojalnego Megatronowi dowódcę po wątpiącego w swoją misję bohatera. Jest tutaj jeszcze spory potencjał w tej postaci, co sugeruje zakończenie pierwszej części. Chętnie zobaczę w jakim kierunku pójdzie jej wątek. Podobnie sprawa ma się z Bumblebee. Naprawdę dobrze prezentuje się ten bohater, choć jego początek w produkcji jest bardzo niemrawy. Myślałem przy pierwszych odcinkach, że twórcy nie mają na niego pomysłu w tym serialu. Jednak w drugiej połowie to się zmieniło i dostałem naprawdę dobry wątek poboczny, który z czasem wszedł do głównej osi fabuły. Natomiast nie za bardzo przemawia do mnie póki co zbyt pompatyczny wątek Optimusa. Niby są tutaj jakieś rozterki bohatera, jednak wszystkie nasączono taką podniosłością, że ta jednokierunkowość stawała się w pewnym momencie mdła. Słabo również według mnie w tym momencie wypadają czarne charaktery produkcji. Megatron, jako ktoś w stylu dyktatora, to po prostu standardowy czarny charakter jakich wiele w popkulturze. Jednak ma on potencjał na coś więcej. Na razie mam wrażenie, że twórcy nie chcieli pokazać wszystkich jego możliwości i demoniczności. Zresztą ekipa Megatrona wygląda tak, jakby scenarzyści przelewali na tekst klisze typowej drużyny antagonistów. Jest zatem wspomniany lider, dyktator, szalony naukowiec odpowiedzialny za wszystkie nowinki techniczne, psychopata z ambicjami awansu oraz ten złoczyńca, który zmienia się pod wpływem wydarzeń. Oprócz wspomnianego Jetfire'a nie ma tutaj postaci, która dałaby się zapamiętać na dłużej. Zobaczymy, co z nimi zrobią twórcy w kolejnej części. Muszę przyznać, że seria Transformers kompletnie przestała mnie obchodzić, głównie przez słabe, kinowe widowiska. Jednak takie produkcje jak Bumblebee i omawiany serial przywracają mi wiarę w ten cykl. Anime Netflixa to projekt warty obejrzenia z ogromnym potencjałem na więcej. Polecam.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj