Troll to głośna grudniowa premiera Netflixa, zagrzewająca wysokie miejsce w TOP10 platformy – nie tylko dlatego, że opowiada o wielkim tytułowym potworze, ale również dlatego, że nie jest to kino hollywoodzkie, a... skandynawskie. Produkcja powstała w Norwegii, gdzie osadzono również całą jej akcję. Jak sama nazwa wskazuje, w fabule będziemy mieć do czynienia z mitycznym trollem. Gdy wielka skamieniała kreatura w wyniku działalności człowieka przebudza się z długiego snu, grupa naukowców, aktywistów i polityków – z ambitną paleontolog na czele – łączy siły, aby powstrzymać monstrum przed sianiem zniszczenia. Reżyserem produkcji jest Roar Uthaug, który stał za kamerą filmu Tomb Raider z Alicią Vikander oraz głośnej (i przy okazji naprawdę dobrej) norweskiej produkcji katastroficznej pod tytułem Fala. Oczekiwania były spore, potencjał faktycznie duży... Finalnie okazało się, że mamy do czynienia ze scenariuszem raczej lichym – ale za to oprawionym w przepiękne kadry. Sam fakt, że głównym przeciwnikiem grona naszych bohaterów uczyniono trolla, czyli istotę mityczną, baśniową, zupełnie w niczym nie przeszkadza. Przeciwnie – to fajne nawiązanie do norweskiego folkloru, który pełen jest opowieści o tych fantastycznych stworach. Patrzy się na to z przyjemnością i zainteresowaniem, ponieważ na tle podobnych gatunkowo produkcji dostajemy coś oryginalnego. Widać, że twórcom zależało na tym, by był to produkt lokalny, swoisty – i rzeczywiście, osiągają zamierzony efekt, bo nikt raczej nie kupiłby opowieści o trollu wędrującym przez słoneczne Miami. Wszystko jest tu bardzo spójne, dobrze zgrane, co robi duże wrażenie wizualne, w zasadzie już od samego początku. Film rozpoczyna się szerokimi ujęciami na góry i fiordy Norwegii, co pozwala widzowi na chwilkę autentycznego zachwytu. Realizacyjnie jest świetnie, a dodatkowym plusem i pewnym zaskoczeniem są wysokiej jakości efekty specjalne – zarówno sama kreacja tytułowego potwora, jak i wszystkie zniszczenia, których sukcesywnie dokonuje, wyglądają naprawdę porządnie. Z technicznego punktu widzenia wszystko stoi na bardzo dobrym poziomie. Schody natomiast zaczynają się w momencie, gdy przechodzimy do clou produkcji – sensacyjnej (i niestety pozbawionej logiki) fabuły.
fot. Netflix
+3 więcej
Film garściami korzysta z hollywoodzkiego gatunku, jakim jest monster movie. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że oglądamy alternatywną wersję King Konga czy nową Godzillę. Niektóre sceny są żywcem wyjęte z tych filmów – cała sekwencja z nalotem helikopterów na trolla, który odgania się od nich rękoma jak od much, do złudzenia przypomina moment z Kong: Wyspa Czaszki (nawet nie pokuszono się tu o zmianę perspektywy kamery; umieszczono ją w spadającej maszynie praktycznie w taki sam sposób, jak miało to miejsce w hicie Warner Bros.). Kiedy zaś troll przechadza się po stolicy Norwegii, widzimy mocne odwołania do Godzilli – potwór w podobny sposób wkomponowywał się w miejski krajobraz pełen wieżowców, biurowców i mostów. To wszystko pasuje do historii i w naturalny, oczekiwany sposób wynika z kolejnych zwrotów akcji, ale tych podobieństw do schematów z hollywoodzkich filmów jest po prostu zbyt dużo – samo to sprawia, że seans jest mniej satysfakcjonujący, niż mógłby być przy zachowaniu pełnej oryginalności. Jest to wtórne – jak odgrzewany kotlet, tylko podsmażany na innej patelni. Drugim problemem jest również ogromna przewidywalność oraz infantylność scenariusza, tym razem widoczna zdecydowanie bardziej niż ma to miejsce w typowych filmach o wielkich potworach. Główni bohaterowie Trolla rozmawiają ze sobą w tak nienaturalny sposób, że niejako urąga to widzowi – to, co się dzieje, jest dokładnie omawiane w sztucznych dialogach wygłaszanych przez stereotypowe, jednowymiarowe, kartonowe wręcz postacie. Każdy z bohaterów od początku ma przypisaną tylko jedną rolę – paleontolożka do samego końca będzie zbuntowaną i niepokorną idealistką, towarzyszący jej rządowy pracownik administracyjny do końca będzie biegał po lasach pod krawatem, a zły polityk do końca będzie zdeterminowany, by wysadzić bombę atomową w stolicy (nieważne, że wszelkie argumenty wskazują na to, że nie ma to żadnego sensu). Nie ma tu miejsca na głębsze rozpisanie tych bohaterów i dodanie im wiarygodności czy choćby złożoności psychologicznej. Film w zasadzie w ogóle się tym nie zajmuje, zadowalając się absolutnie przeciętnymi charakterystykami postaci. Trudno to brać na poważnie, bo mocno czuć w tym sztuczność – a ta pojawia się także w innych momentach, takich jak choćby wzniosła przemowa dowódcy wojska przed zorganizowanym atakiem na potwora. Tego typu monolog pasuje raczej do Aragorna pod bramami Mordoru; w niszowym kinie o typowej rozwalance coś takiego absolutnie nie komponuje się z wydźwiękiem całości. Patos, patos i jeszcze raz patos. Troll wizualnie wygląda naprawdę dobrze, ale fabularnie trudno brać go na poważnie. Jedyne emocje, jakie niesie ten seans, wynikają ze świetnej scenografii czy dobrych efektów specjalnych, ponieważ najzwyczajniej w świecie cieszą oko – natomiast same działania bohaterów czy los potwora nieszczególnie obchodzą, ponieważ od samego początku czuć w tym infantylność i sztuczność, które są okraszone kiczem i brakiem logiki (czasem bardzo, bardzo bolesnym). Doceniam jednak produkcję za fakt, że ostatecznie – nawet mimo uchybień – spełnia się jako schematyczny monster movie, a także za silny związek z lokalną kulturą i oryginalną nordycką mitologią. W efekcie ten film to po prostu typowy przeciętniak, który wszystkie wady i zalety jakoś równoważy. Jeżeli nie macie większych oczekiwań pod względem historii i szukacie typowego widowiska do schrupania popcornu, ta propozycja zapewne sprawdzi się całkiem przyzwoicie. I tylko przyzwoicie, czego trochę żałuję, bo faktycznie mogło być z tego naprawdę dobre kino.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj