Byłem zaskoczony, kiedy natknąłem się na nagranie, w którym Idris Elba szaleje za konsoletą. Nie zdziwił mnie sam fakt, że aktor zajmuje się czymś poza aktorstwem. Po prostu, didżejowanie było ostatnią dyscypliną, jakiej spodziewałbym się po Elbie, może nie licząc szydełkowania i baletu. Jego kariera muzyczna rozpoczęła się jeszcze przed tą aktorską. Już jako nastolatek przybrał pseudonim Big Driis i dorabiał w nocnych klubach jako didżej. Mimo że Idris Elba zdążył zasłynąć jako detektyw Luther, Heimdall czy komendant z Beasts of No Nation, wciąż znajduje czas na muzykę — zresztą nie tylko jako didżej, ale również jako całkiem niezły wokalista. W Turn Up Charlie Elba nie tyle zrywa z wizerunkiem twardo stąpających po ziemi twardzieli, co raczej gra postać, którą mógł oprzeć na własnych muzycznych doświadczeniach, konsolidując w ten sposób swoje dwa światy. Niekoniecznie Idris Elba na wesoło, prędzej Idris Elba naprawdę. O ile jako odtwórca ról regularnie pojawia się w kinowych superprodukcjach i raczej nie narzeka na przebieg swojej kariery, u serialowego Charliego sprawy nie układają się różowo. Szczyt popularności osiągnął w latach dziewięćdziesiątych. Niestety didżeja poniósł melanż, który z impetem go z tego szczytu stoczył. Teraz Charlie nadużywa gościnności jowialnej ciotki, gra do kotleta, a jego wieloletnia dziewczyna ma wyjść za mąż.
materiały prasowe
Główny bohater liczy, że spotkanie ze starym kumplem Davidem pozwoli reanimować jego dogorywającą karierę. David jest popularnym aktorem i, w odróżnieniu od Charliego, utrzymuje się na fali. Co więcej, tak się szczęśliwie złożyło, że jego żona Sara (Piper Perabo) jest topową didżejką i producentką muzyczną. Ku rozczarowaniu Charliego, David nie załatwia mu wizyty w studiu żony, tylko proponuje pracę… nowej niani dla ich córki Gabrielle. Didżej jest spłukany, więc chowa dumę do kieszeni i godzi się na tę propozycję. Niańczy rezolutną, ale przemądrzałą dziewczynkę i nieoczekiwanie buduje z nią coraz silniejszą więź. Wciąż ma cichą nadzieję, że jej mama postanowi odwdzięczyć się za jego trudy, ulituje się i udostępni mu swoje studio. Nie mam bladego pojęcia o klubowym środowisku, ale ufam, że Idris Elba oddał tej kulturze należny szacunek. Muzyki i didżejowania było na tyle dużo, że wczułem się w ten klimat, ale w żadnym momencie nie poczułem się przytłoczony. To nie jest kolejne The Get Down, czyli serialowy hołd, w którym dana dziedzina kultury zajmuje pierwszy plan. Czasami zobaczysz fragment didżejskiego seta, innym razem sesję nagraniową w studiu. Ścieżka dźwiękowa rzecz jasna koncentruje się na klubowych brzmieniach, ale przedstawia je w przystępnej, nieinwazyjnej formie. Głębsze wejście w ten świat nadałoby serialowi więcej tożsamości, ale w zamian oddaliłoby od siebie szersze grono odbiorców, które przyszło tu dla Idrisa Elby, a nie dla setów, rejwów i innych rzeczy, które ledwo jestem w stanie odmienić. Myślę, że tacy widzowie jak ja będą zadowoleni, bo oglądanie żywego superbohatera Elby w tej lekkiej, komediowej konwencji było miłą odmianą. Charlie popełnia błędy, ma swoje za uszami, ale trudno faceta nie lubić i nie ściskać za niego kciuków. Z małą Gabbs (w tej roli świetna Frankie Hervey!) tworzy uroczą, kumpelską relację i mimochodem miesza się w sprawy jej wiecznie zajętych rodziców. Nasza perspektywa coraz szerzej poszerza się na perypetie tej pary. Widzimy, jak pojawienie się Charliego w tej rodzinie wpływa na każdego jej członka. Sytuacja staje się coraz bardziej napięta, relacje nabierają temperatury i wiadomo, że w którymś momencie to wszystko musi eskalować w finale, który kładzie fundamenty na kolejny sezon. I cóż, czekam na dalszy ciąg losów Charliego! Mam trudność z oceną tego serialu. Zdrowy rozsądek podpowiada mi, że gdyby nie Idris Elba w głównej roli, Turn Up Charlie zaginęłoby zapewne wśród niekończącej się, netfliksowej garmażerii. Serce każe mi przyznać, że czas spędzony na pochłanianiu tego serialu upłynął mi nad wyraz przyjemnie. Wtrąbiłem ten serial w jeden wieczór i poranek dnia następnego. Było fajnie, ale nie odniosłem wrażenia, jakobym obcował z dziełem oryginalnym, które wnosi do stawki jakaś nową, wartą szerszej analizy jakość. Wybaczcie mi tę jakże wyrafinowaną metaforę: Turn Up Charlie bierze garść standardów ogranych na wszelkie możliwe sposoby i serwuje je w lekkim, rozluźniającym miksie. Nic wyszukanego, po prostu dobra, rzetelnie wykonana rozrywka.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj