Najnowszy odcinek skupia się praktycznie na jednym wątku i toczy się prawie całkowicie w Twin Peaks. Dodatkowo motyw ten jest kluczowy dla całej opowieści i podejmuje najważniejszy temat dla mitologii Twin Peaks. Dzięki takiemu zabiegowi znikają największe przywary dotychczasowych epizodów, które sprawiają że serial momentami oglądało się bardzo niedobrze. Brakuje krótkich, rwanych scen, pokazujących często zdarzenia całkowicie pozbawione znaczenia. Nie ma denerwujących niekończących się dłużyzn i segmentów pseudo komediowych, gdzie reżyser próbuje na siłę rozmieszać i bawić. Tym razem mamy konkret – dostajemy "kawał wiedzy" na temat fabuły Twin Peaks i dużo ważnych informacji zarówno o bieżących jak i przeszłych wydarzeniach. Ten odcinek w znaczący sposób rozwija całą opowieść. Pierwsze sceny wprowadzają nas w tajemniczy klimat, który dominuje praktycznie przez całą długość epizodu. Historia Niebieskiej Róży przechodzi w retrospekcję z filmu Twin Peaks: Fire Walk with Me z udziałem nieodżałowanego David Bowie. Chyba nikt nie ma wątpliwości że ten wielki artysta miał być częstym gościem w najnowszym Twin Peaks. Niespodziewana śmierć muzyka sprawiła, że David Lynch musiał wymyślić inny sposób na wprowadzenie do fabuły agenta Philipa Jeffriesa.
fot. Showtime
Retrospekcja z Bowiem zostaje poprzedzona świetnym segmentem z Monica Bellucci. Wielu czekało na debiut tej artystki w Twin Peaks. Ta chwila wreszcie nadeszła i chyba nikt nie jest zawiedziony. Mimo że fragment z jej udziałem jest oszczędną i niedługą wizją senną Gordona Cole’a, całość robi dobre wrażenie. Aktorka wciela się w siebie samą, co może potwierdzać teorie co poniektórych, że pan Lynch lubuje się ostatnimi czasy w tzw. trollowaniu widzów. Z drugiej strony jednak, ta krótka czarno biała wstawka ma tak fantastyczny klimat, że zamysły reżysera schodzą na drugi plan. Spotkanie Gordona, Tammy i Alberta to tylko preludium do niezwykle ważnych wydarzeń dla całego serialu. Frank, Hawk, Bobby i Andy ruszają na poszukiwanie odpowiedzi związanych z zagadką pozostawioną przez Majora Briggsa. Ich podróż przez lasy Twin Peaks buduje klimat znany z pierwszych dwóch sezonów serialu. Co prawda nie ma sów ( podobnie jak w całym trzecim sezonie), ale głusza wciąż są niepokojąca. Gdy niestrudzona drużyna dociera do miejsca docelowego zaczyna się prawdziwe pandemonium. Pojawia się kobieta z dziwnymi oczami, znana ze spotkania z Cooperem w trzecim odcinku Twin Peaks, a Andy…przenosi się do Białej Chaty gdzie spotyka olbrzyma.
fot. Showtime
Uczynienie Brennana kluczową postacią w tym segmencie jest albo kolejnym trollingiem ze strony Lyncha, albo celowym, przemyślanym zagraniem. Jak do tej pory tylko agent Cooper reprezentował głównych bohaterów Twin Peaks w zaświatach. Przyzwyczailiśmy się że szeryf Truman i pozostali funkcjonowali tak jakby w innej rzeczywistości niż Dale. Ich świat był bardziej przyziemny, a kontakt ze zjawiskami paranormalnymi mieli jedynie przez Coopera lub postacie drugoplanowe, takie jak Garland Briggs czy Leland Palmer. Ciężko sobie wyobrazić Bobbiego Briggsa czy Franka Trumana w Czarnej lub Białej Chacie. Andy, z jego ułomnościami doskonale wpasowuje się w tą estetykę. Nie mówi praktycznie nic. Jego czystość i dobroć sprawiają, że zostaje powiernikiem wielkiej wiedzy. Dzięki swoim przymiotom, duchy wybierają go do odegrania ważnej roli w całej opowieści. Takie rozwiązanie fabularne powoduje, że znika gdzieś trywialność i banalność tej postaci. W ich miejsce uwypuklone zostają cechy, mogące przypominać największe zalety samego Coopera. Wydarzenia w lesie to punkt kulminacyjny omawianego odcinka, jednak nie koniec emocji. Bardzo dobrze wypada scena w więzieniu, gdzie zdemaskowany i uwięziony Chad konfrontuje się z kobietą z innego świata oraz pewnym przerażającym mężczyzną. Kolejna makabryczna scena pokazująca w jakich klimatach najlepiej czuje się Lynch. Podobnie jak wstrząsający motyw z wymiotującą dziewczyną w samochodzie i tym razem jesteśmy świadkami kilkuminutowego horroru z prawdziwego zdarzenia. Takie rzeczy na długo pozostają w pamięci. Po tych wydarzeniach napięcie lekko opada. Dostajemy dłuższy segment z Jamesem i jego brytyjskim przyjacielem, który został wessany do Białej Chaty gdzie, podobnie jak Andy, spotkał się ze Strażakiem (dawny Olbrzym). Niestety jego opowieść nie robi dużego wrażenia. Być może ta postać odegra jeszcze jakąś rolę w całej historii, lecz na tą chwilę wątek rękawiczki wydaje się dość naiwny.
fot. Showtime
W omawianym odcinku nie uświadczyliśmy praktycznie w ogóle Coopera (nie licząc retrospekcji), jednak należne mu miejsce zajął nowy antagonista Twin Peaks. Tak jak wielu przypuszczało, Sarah Palmer okazała się kolejnym wcieleniem demonów z Czarnej Chaty. Końcowa scena w barze mogła nieźle przestraszyć, jednak z drugiej strony zabrakło tutaj trochę subtelności. Sposób w jaki pani Palmer wykańcza namolnego „fircyka w zalotach” pasuje bardziej do horroru klasy B niż do wyrafinowanej wizji artystycznej reżysera Blue Velvet. Ważne jednak że dość czytelnie zostaje przedstawione ukryte wcielenie matki Laury. Duża w tym zasługa jednej z najlepszych aktorek w obsadzie nowego Twin Peaks. Grace Zabriskie robi naprawdę dobrą robotę. Najnowszy odcinek Twin Peaks na pewno nie jest idealny, lecz stanowi bardzo istotny punkt dla całego formatu zarówno fabularnie jak i strukturalnie. David Lynch wciąż kontroluje opowieść. Mimo pewnych spłyceń i mielizn, historia jest spójna, logiczna i dąży do klarownego finału. Do tego jasno widać, gdzie reżyser popełnia błędy, a w których miejscach jest bezkonkurencyjny. Trudno sobie wyobrazić, aby po tak ważnych wydarzeniach, opowieść znów straciła impet i rozmieniła się na drobne. Do końca została ostatnia prosta i nie ma już miejsca na niedociągnięcia. Jeśli David Lynch chce zakończyć Twin Peaks z klasą, musi utrzymać poziom bieżącego epizodu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj