Trzeci sezon Twin Peaks jest jak pudełko pełne puzzli. David Lynch postanowił ułożyć z nich niezwykły obraz. Konstrukcja jednak okazała się bardzo czasochłonna, poza tym reżyser w trakcie pracy pogubił część klocków. W momencie, gdy przyszedł moment na ukończenie układanki, artysta nie miał już czasu szukać zaginionych fragmentów. Finalnie więc, zaprezentował dzieło mające znamiona czegoś wyjątkowego, jednak niekompletne. Nie przemawiają do mnie argumenty w kwestii podobnego rozwiązania w oryginalnym Twin Peaks. Tam poszczególne wątki toczyły się przez dwie długie serie. Większość z nich uzyskała pewien rodzaj finału. Cliffhanger w tamtym wypadku był czymś nowatorskim i szokującym. Do tej pory we współczesnej telewizji, twórcy nie mieli odwagi w ten sposób kończyć seriali... Abstrahując już od finału głównej osi fabularnej, który był przerażający i został w świadomości widzów na zawsze, wątki większości drugoplanowych postaci uzyskały tak gwałtowną konkluzję, że ich forma stała się dopełnieniem wizji artystycznej Davida Lyncha,  idealnie wpasowując się w ideę Miasteczka Twin Peaks. Tym razem jest zupełnie inaczej. W serialu pojawiło się wiele motywów, które zostały jedynie muśnięte przez reżysera i nie znalazły jakiejkolwiek kontynuacji. Los Audrey, wątek Becky, Shelly i jej nowy amant, Billy i Lydia, Sarah Palmer, śledztwo prowadzone w Dakocie, Ben Horne oraz jego tajemnicza asystentka, pracodawca Duncana Todda, rola Naido (Diane?), szklany pojemnik i wiele innych. Każdy z tych wątków dostał swoje pięć minut, co było jasną przesłanką dla widza, że opowieść staje się bogatsza o kolejną historię.
fot. Showtime
Nic takiego jednak nie miało miejsca. Poszczególne postacie pojawiały się i znikały w rwanych, krótkich, fragmentarycznych scenach. Nie chce mi się wierzyć w ten cały trolling Davida Lyncha i celowe granie na nerwach widzów. Wydaje mi się, że ten starszy pan jest już zbyt wiekowy na tego typu zabawy z fanami. Bardziej prawdopodobne, że przeliczył się z siłami. Zbyt pewnie podszedł do formy serialu, mając nadzieję, że, podobnie jak w przypadku pierwowzoru, znów mu się uda. Niestety dobre pomysły, kilka sennych wizji oraz talent realizacyjny nie wystarczyły. Można odnieść wrażenie, że zadanie go przerosło, przez co w trakcie pracy nad nowym Twin Peaks twórca mocno się pogubił. Podchodząc do realizacji swojego nowego projektu, David Lynch miał z pewnością wiele świetnych pomysłów. Minęły lata od jego poprzedniego filmu, a jest on artystą bardzo płodnym, jeśli chodzi o nieszablonowe wizje. Dlatego też trzeci sezon Twin Peaks ma kilka naprawdę dobrych rozwiązań fabularnych. Motywy, takie jak szklany pojemnik z premiery czy estetyka 8. odcinka, są doskonałym tego przykładem. Świetnie sprawdziłyby się jako niepokojące krótkometrażówki. Niestety w najnowszym Twin Peaks są raczej oderwaną od głównej osi fabularnej wstawką, a nie częścią spójnej opowieści. Co ciekawie, w finale serialu zastosowane jest podobne rozwiązanie. Obserwujemy agenta Coopera, który przybywa do Odessy w Teksasie i odnajduje Laurę Palmer, będącą jednak zupełnie inną osobą. Razem z nią wyrusza do Twin Peaks, czego wynikiem jest niepokojąca scena z finału. Wspaniała, mroczna i przerażająca. Urwana w podobnym stylu co ta finałowa, 26 lat temu. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że David Lynch, planując realizację nowego Twin Peaks, rozpoczynał właśnie od tej historii. Cooper zmierzający w niewiadomym kierunku, zdeterminowany, aby kogoś odnaleźć. Laura Palmer w pokoju będącym miejscem morderstwa. Ich wspólny powrót do Twin Peaks, które jest miejscem jakby z innej rzeczywistości, pełnym jednak znajomych lokacji.
fot. Showtime
Oczywiście motyw ten można interpretować wielorako. Fani z pewnością będą się prześcigać w teoriach na temat tego frapującego zakończenia. Czyżby walka dobra ze złem o Laurę Palmer toczy się w różnych rzeczywistościach? Agent Cooper, podróżując w czasie i przestrzeni, próbuje uratować Laurę. Stąd powrót do pierwszego sezonu Twin Peaks i filmu Twin Peaks: Fire Walk with Me. Niestety to co się już wydarzyło jest niezmienne, dlatego też dobry Dale odnajduje bohaterkę w alternatywnym świecie. Tam jednak też bohaterowie nie doświadczają szczęśliwego zakończenia. Czyżby świat Twin Peaks był jednym wielkim koszmarem? To jedna z wielu teorii wyjaśniających wydarzenia z serialu. Estetyka Davida Lyncha ma to do siebie, że nigdy do końca nie wiadomo, czy to, co widzimy na ekranie, jest zamierzonym zagraniem, pełnym symbolizmów i odniesień, czy też radosną improwizacją, opartą na jednej z wizji sennych artysty. Idąc tym tropem trudno powiedzieć na przykład, czy Agent Jeffries od początku miał być wielkim czajnikiem, czy na takie rozwiązanie wpłynęła nagła śmierć Bowiego. Z jedne strony to wielkie naczynie ma swój urok i można się w nim doszukiwać pewnych symbolizmów, z drugiej jednak strony, chyba każdy wolałby choć na kilka chwil zobaczyć w Twin Peaks tego wielkiego muzyka. Podobna sytuacja ma również miejsce w kwestii głównego antagonisty serialu. Bob, jako fruwająca kula przegrywa walkę z twinpeaksowym Iron Fistem. Fani, którzy pogodzili się z tym, że demon dostał tak oszczędną rolę w nowej odsłonie, musieli poczuć się zawiedzeni mało subtelną finałową konfrontacją. Myślę, że większość z nas zaakceptowałaby prędzej Boba portretowanego przez innego aktora, niż jego kulistą postać.
fot. Showtime
Szalona walka między Bobem a Freddiem była częścią dość ciekawego segmentu, podczas którego na posterunku policji w Twin Peaks spotykają się prawie wszystkie kluczowe dla fabuły postacie. Od momentu pojawienia się złego Coopera, aż do strzału Lucy, wydarzeniom towarzyszy napięcie, które pamiętam chociażby z drugiej serii, kiedy również na posterunku, Leland zostaje zdemaskowany jako nosiciel Boba. Zły Cooper wchodzi do budynku, Naido lamentuje,  a my czujemy, że zaraz coś złowrogiego się wydarzy. Po chwili napięcie spada, a my możemy delektować się dynamiczną sceną akcji, która może się podobać, choć wynik jej jest z góry przesądzony. David Lynch, w porównaniu do innych twórców telewizyjnych i filmowych, ma doskonałą sytuację twórczą. Gigantyczna rzesza jego fanów, doszukując się ukrytych znaczeń, symbolizmów, przesłań, potrafi zamienić nawet najgorszą realizację w wielkie arcydzieło. Nie lubimy tego, czego nie rozumiemy. Spróbujmy zinterpretować film/serial w następujący sposób,  wtedy odkryjemy prawdziwą wartość produkcji. Czy jednak przez ten pryzmat powinniśmy oceniać nowe Twin Peaks?
fot. Showtime
Czy zanim ocenimy serial, powinniśmy przejrzeć dziesiątki fanowskich stron internetowych, pełnych niestworzonych teorii? Czy może powinniśmy obejrzeć serial jeszcze kilkukrotnie, aż pojawi się w naszej głowie jakieś logiczne wytłumaczenie ekranowych wydarzeń? A może David Lynch, licząc na kontynuacje swojego dzieła w kolejnym sezonie, specjalnie zostawił tyle wątków niewyjaśnionych? O ile szukanie wyjaśnień i ukrytych symbolizmów w pierwszych seriach miało sens, to tym razem niedopowiedzeń jest tak dużo, że można przypuszczać, iż reżyser chciał zakamuflować luki fabularne, sugerując widzom, że każdy, nawet najdrobniejszy szczegół ma znaczenie. Zgodnie z tym, co mówił reżyser, Mark Frost i Kyle MacLachlan, najnowsza seria miała dobitnie wyjaśnić wszelkie wątpliwości i zamknąć wszystkie rozpoczęte wątki. Bieżąca sytuacja serialu jest jak najdalsza od tych zamierzeń. Co poszło nie tak? Mozaika ułożona przez Davida Lyncha ma znamiona czegoś wyjątkowego, lecz wciąż jest niekompletna. Do tego wszystkiego błędy realizacyjne, fabularne i scenariuszowe, popełnione w przeciągu całego sezonu, dość mocno wpływają na jakość całości. Te pojedyncze wybitne segmenty mają oczywiście duże znaczenie, jednak jest ich za mało, aby znacząco podnieść ocenę całości. Czy David Lynch zawiódł? Czy nowe Twin Peaks spełniło oczekiwania? Na pewno dostarczyło widzom telewizyjnym nieszablonowych emocji. To, co działo się w internecie po 8. odcinku, było naprawdę wyjątkowe. Szerokim echem odbijały się kolejne koncerty w Roadhouse. Dużo się mówiło o występie Jamesa, tańcu Audrey, przebudzeniu Coopa czy występach gwiazd. Nie da się ukryć, że dzięki tym podobnym motywom serial wzbogacił nieco popkulturę. Dlaczego 7/10? Ponieważ błędy realizacyjne dały w kość chyba każdemu oglądającemu. Nie można przecież ignorować wszystkiego co  złe, mówiąc: "To David Lynch - jemu wolno wszystko". Przed premierą trzeciego sezonu tak brzmiała powszechna opina wśród miłośników serialu.  Teraz wszyscy są bardziej powściągliwi.  Świadczy to o tym, że David Lynch odleciał nawet poza zasięg swoich najwierniejszych  fanów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj