Urodzony w Ameryce to miks fantasy z serialem o nastolatkach osadzonym w szkole. Pozornie może brzmieć to nieprawdopodobnie, ale ta mieszanka okazuje się sensownie połączona. Gdy zrozumiemy, że wątek fantasy jest zaledwie tłem dla wydarzeń, można czerpać z seansu przyjemność. Odbiór tego serialu będzie zależeć więc od naszego nastawienia. Trzeba po prostu pamiętać, że nie jest to ani produkcja przygodowa, ani fantasy. Inspiracje Podróżą na Zachód cieszą, bo są przemyślane, ale nie najważniejsze. Stanowią raczej funkcję uzupełniającą. Fantasy przedstawione w takiej formie wizualnej nie trafi do każdego, bo wiele jej elementów wydaje się świadomie kiczowata i trochę zabierająca temu powagi. To niestety widać szczególnie w finale – w walce z głównym antagonistą, który poszedł w totalną skrajność i niedorzeczność. Tym samym stał się kompletnie niestrawny pod kątem realizacyjnym i wizualnym. Twórcy za pomocą historii głównego bohatera pokazują, z jakimi problemami borykają się dzieci imigrantów. Postać urodziła się w Ameryce, ale dla wielu nie jest wystarczająco amerykańska, ma korzenie chińskie, ale nie jest wystarczająco chińska. Czuje, że jest kimś pomiędzy, a do tego zmaga się z problemami natury społecznej, kulturowej, a nawet rasistowskiej. Można to zrozumieć i poczuć, bo pokazano to z sercem. Jest to tak dobrze przemyślane, że trafia do widzów bez względu na szerokość geograficzną. To opowieść o poszukiwaniu akceptacji w społeczeństwie, które nie rozumie drugiej osoby.
Carlos Lopez-Calleja / Disney
Zarazem jednak wątek nastolatka w szkole jest strasznie sztampowy. Widać, że granie stereotypami jest świadome, ale za dużo tu klisz i ogólników, by mogło to właściwie wybrzmieć. Czasem to festiwal oczywistości marnujący potencjał produkcji. Ale znajdziemy tu też przykłady odpowiedniego wykorzystania stereotypów, dzięki którym wielu widzów może zrozumieć, dlaczego obecność różnorodności rasowej na ekranie jest ważna. Wątek starego sitcomu, w którym Ke Huy Quan, zdobywca Oscara, gra "typowego" Azjatę, doskonale obnaża hipokryzję Hollywood i pozwala zrozumieć, dlaczego niektóre rzeczy współcześnie mogą być tak bolesne dla odbiorców. Nie trzeba mieć azjatyckich korzeni, by poczuć coś w finale – aktor świetnie zbudował jego emocjonalną wartość.  Nie brakuje w tym serialu akcji. Jest trochę walk, które jednak nieszczególnie zachwycają. Są one utrzymane w klimacie wuxii, inspirowane filmem Przyczajony tygrys, ukryty smok, ale niestety nie porywają. Mają ciekawe momenty – kamera dobrze podkreśla umiejętności odtwórców, ale pod kątem choreografii i efektowności czegoś tu brakuje. Są one zbyt oczywiste, więc trudno się nimi emocjonować. Coś, co powinno zachwycać, mieć znaczenie fabularne, staje się dziwacznie wręcz zwyczajne. Żadna walka nie wzbudza większych emocji, a pozostawia uczucie przeciętności. Trochę to rozczarowujące. Urodzony w Ameryce to serial specyficzny, który miesza elementy dobrze przemyślane i interesujące z nudnymi stereotypami oraz przekombinowanymi pomysłami. Przez to też marnuje potencjał wybitnej obsady. Michelle Yeoh, Ke Huy Quan, James Hong i Stephanie Hsu nie mają pola do popisu. Jednocześnie młodzi aktorzy w wątku szkolnym mają w sobie wiele uroku. Tak samo jak historia, która nadrabia mankamenty produkcji. To serial pełny sprzeczności, który koniec końców nie jest w stanie zaangażować tak dobrze, jak powinien.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj