Tomasz Sapryk, Leslaw Zurek, Wojciech Mecwaldowski, Paulina Holtz – to niektóre gwiazdy naszej rodzimej sceny aktorskiej, które wcielają się w polityków. Przy takim potencjale oczekiwania mogą być wielkie. Przecież opozycyjne partie to kopalnia świetnych pomysłów na zabawne skecze. Niestety nie do końca wykorzystano w tym miejscu szanse na udaną parodię. Wszystko wskazuje na to, że twórcy przy dobieraniu aktorów kierowali się bardziej ich rozpoznawalnością niż podobieństwem do oryginałów. Tak więc Tomasz Sapryk, oprócz szerokiego uśmiechu lidera największej partii opozycyjnej, nie odwzorowuje umiejętnie innych jego cech charakterystycznych. Wojciech Mecwaldowski, portretujący pewnego muzyka na emeryturze, oprócz nadużywania wulgaryzmów zupełnie nie wchodzi w rolę. A szkoda, bo ten polityk to już w ogóle ideał dla satyryka. Zdecydowanie najlepiej wypada Lesław Żurek w roli nowoczesnego Ryszarda. Nie dość, że widoczne są pewne wizualne podobieństwa między oboma panami, to jeszcze świetnie odgrywa manierę i sposób mówienia tego polityka. Ewidentnie włożył dużo pracy w swoją kreację, czego niestety nie można powiedzieć o pozostałych gwiazdach. W odcinku pojawia się dosłownie na chwilę zdolna aktorka, Paulina Holtz, portretująca oblubienicę Ryszarda, z którą wybrał się niegdyś na egzotyczne wakacje. Jej rola sprowadza się do kilku sekund ekranowych i mało śmiesznych dialogów nawiązujących do wspólnych wojaży parodiowanych postaci. Na koniec na Nowogrodzką trafia również raper z Kielc, którego głównym atrybutem jest… łatwo się domyślić co. Brak w tym oryginalności i kreatywności. Twórcy poszli po linii najmniejszego oporu. Liderzy opozycji spotykają się u Prezesa, wdając się przy okazji w głośną, chaotyczną kłótnię. Jaki jest cel ich spotkania? Jeden chce „uwalić Donalda”, drugi przewalutować franki, trzeci natomiast ma prośbę o wprowadzenie elementu chłopskiego do godła Polski. Odcinek nie ma spójnej fabuły, jest raczej zbiorem krótkich monologów kolejnych polityków. Prezes nie mówi wiele, Mariusz praktycznie nic. Końcowa kłótnia miała z pewnością za cel przedstawić niestabilność i chaotyczność współczesnej sceny opozycyjnej, jednak zdecydowanie zabrakło pomysłowości na ciekawe rozegranie tej koncepcji. Wielki potencjał został zmarnowany, choć niektóre żarty mogą bawić. Grzegorz gra głównie twarzą, Ryszard popełnia gafę za gafą. Lider partii chłopskiej apeluje w nieudolny sposób o spokój, a radykalny Paweł jest z kolei nerwowy i impulsywny. Każdy z nich przez kilka minut traktowany jest ostrzem satyry, co może bawić, ale brak tu spójnego pomysłu na oś fabularną. Wygląda to tak, jakby na finiszu sezonu twórcy mocno chcieli w jednym epizodzie pokazać wszystkie wady opozycji. Gdyby rozłożyli to na kilka odsłon, wyszłoby dużo lepiej. Przecież Paweł jest doskonałym tematem na osobny odcinek, a Grzegorz i Ryszard mogliby dostać wspólny epizod poświęcony jedynie ich sporom. Pod sam koniec tej opozycyjnej awantury Prezes udaje się na zasłużony odpoczynek, zasypiając do odgłosów nerwowych krzyków jego gości. Ten motyw jest akurat zabawny i stanowi celny komentarz do bieżących wydarzeń na naszej scenie politycznej. Niestety podobnych elementów jest w tym epizodzie jak na lekarstwo. Po raz kolejny forma przerasta treść. Gwiazdorska obsada i liczebność gości działają negatywnie na opowiadaną historię. To pewna tendencja, która widoczna jest czasami u twórców Ucho Prezesa. Nie jest to właściwa droga. Format jest najlepszy, gdy stawia na kameralny klimat i dłuższe, merytoryczne dialogi. Satyra nie musi być efektowna, ważne by była celna. Miejmy nadzieję, że w dwóch ostatnich odcinkach twórcy nadrobią zaległości.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj