Przyciemnione pomieszczenie. Łazienka. Postać stojąca na środku przeciera zaparowane lustro. Oczom widzów ukazuje się oblicze mężczyzny w średnim wieku. Pewnego siebie, zadowolonego. Na jego ustach gości tajemniczy uśmiech.
Mężczyzna ten nazywa się Andrzej, choć kiedyś był Adrianem. Mieszka w pałacu prezydenckim, ma żonę Agatę, prezesa Jarosława i właśnie rzucił palenie. Zawetował też ostatnio kilka ustaw. Koledzy mówią, że wybija się na niezależność. Jak jest w rzeczywistości? Jak to się wszystko zaczęło?
Kilka miesięcy wcześniej. Przestronny gabinet w jednej z warszawskich dzielnic. W środku dwóch zadowolonych z siebie mężczyzn. Jeden jest Prezesem, drugi domofonem. Dokazują jak dziesięciolatkowie, śmiejąc się szyderczo ze świata poza gabinetem. Nie wiedzą jednak biedacy, że strefa komfortu, w której się znajdują, zaraz niespodziewane runie. Nadchodzi ona.
Nazywa się Agata i jest damą. Podobno pierwszą, choć w ogóle taka się nie czuje. Szybkim krokiem wchodzi do gabinetu Prezesa i rozpoczyna karczemną awanturę. Agata ma już dosyć grupy trzymającej władzę i dobrej zmiany, a swoje argumenty potrafi wyartykułować również po niemiecku. Prezes jednak nie klęka przed jej gniewem. Gabinet na Nowogrodzkiej nie był do tej pory świadkiem tak zaciekłej konfrontacji. Agata jak lwica walczy o honor swojego męża. A ten…?
Dokazuje, wygłupia się i flirtuje z panią Basią. Ach, ten Andrzej – niezły z niego numerant. Świetnie się prezentuje w kowbojskim kapeluszu, bardzo ładnie parodiuje Johna Wayne’a. Po tym jak zawetował ustawy o sądownictwie, nie jest już Adrianem i ma wielkie szanse zostać mężem stanu. Musi tylko poczekać aż żona mu to załatwi w gabinecie szefa.
Tym czasem na jednym z korytarzy sejmowych dochodzi do ważnego spotkania. Opozycjonista Paweł i opozycjonista Władek zwierają szyki i planują atak. Co prawda panowie różnią się temperamentem diametralnie, ale nic to – dla dobrej sprawy są w stanie nawet góry przenosić. Po ich stronie jest już zasępiony Jarosława z rządu i prezydent. W takim składzie mają szansę wygrać z Szefem wszystkich szefów. Niech Rysiu i Grzesiu uczą się od nich opozycyjnego fachu!
Czwarty odcinek Ucho Prezesa przynosi wiele kluczowych wydarzeń. Opowieść nabiera fabularnego kształtu, nie jest zbiorem skeczy, a staje się naszą rodzimą Grą o Nowogrodzki Tron. Sojusze, zdrady, szewskie pasje i karczemne awantury. Aż dziw bierze, że w niecałych 15 minutach zmieściło się tak wiele emocji. Było nawet miejsce na wspominki z kibolskiej ustawki na autostradzie i deszczowej wycieczki na Koziarza.
Szkoda tylko tego Andrzeja. Ledwo zdążył wybić się chłopina na niepodległość w swoim własnym obozie politycznym, to niecni satyrycy znów wrzucili go pod pantofel. Agata jest dla niego jeszcze bardziej bezwzględna niż Prezes. Teraz prezydent będzie musiał znów udowadniać, że jest panem na włościach. Cóż, takie życie głowy państwa. Z drugiej strony, czy pierwsza dama rzeczywiście jest taka krwiożercza? Tym razem komicy chyba trochę dali się ponieść ułańskiej fantazji. Jej starcie z Prezesem to surrealizm do entej potęgi. Ucho Prezesa przekroczyło kolejny poziom absurdu.
Cieszy pierwsza wizyta w sejmie. Sympatyczna buzia Wojciech Mecwaldowski jest zawsze "na propsie”. Jego Paweł to dużo większy furiat, gałgan i łobuz niż oryginał. Nasza rzeczywistość polityczna jest wyjątkowo szczodra dla satyryków. Nie dość, że ekipa rządząca dostarcza niezliczoną liczbę tematów do żartów, to opozycja zupełnie jej w tym nie ustępuje. Widzowie z pewnością przebierają już nogami przed kolejnym występem Rysia i Grzesia. Ten duet jest tak bezbłędny, że powinien dostać własny spin off.
Prezydent gubi złoty róg i zamienia się miejscami z chochołem, pierwsza dama wparowuje do gabinetu Prezesa w lepszym stylu niż posłanka Pawłowicz, opozycja knuje machiaweliczne plany, śmiejąc się sardonicznie pod nosem, Mariusz montuje swój domofon w Sejmie, pani Basia sprząta po ataku furii Prezesa, a jej syn wspomina stare, dobre ustawki. Jaki kraj, taka Game of Thrones. Nadchodzi polityczna zima. Czy Prezes spuści ze smyczy swoje krwiożercze smoki?