United States of Al jest nowym sitcomem w ofercie CBS, który bazuje na jednej z aktualnych kwestii społecznych, jaką jest relacja weterana i afgańskiego imigranta.
United States of Al jest kolejną serialową propozycją od Chucka Lorre'a, twórcy Teorii wielkiego podrywu. Choć jego nowy sitcom ma w sobie duże pokłady zrozumienia i empatii, to jednak trudno na razie przypuszczać, że będziemy mogli pisać o kolejnym sukcesie. Serial przedstawia bowiem historię przyjaźni między Rileyem, weteranem piechoty morskiej, starającym przystosować się do cywilnego życia w Ohio, a Awalmirem, afgańskim tłumaczem, który służył w swojej jednostce i właśnie przybył do Ameryki, aby rozpocząć nowe życie.
Serial w swojej formule jest wystarczająco kompetentny, żeby wprawiać w ruch emocje odpowiedzialne za wzruszanie, niestety nieco gorzej wypada z łechtaniem naszego humoru. Gagi bazują w większości na dobrze znanych tropach, które mniej lub bardziej próbuje się przetworzyć na coś odświeżającego. Ostatecznie jednak większość sprowadza się do wojskowego żargonu, typowych domowych problemów lub rasowych uprzedzeń, co ma oczywiście na celu obśmianie niechęci do Afgańczyka. Bywa tym samym uroczo, ale bardzo rzadko zabawnie.
Trudno oceniać kwestie społeczne poruszane przez ten serial, bowiem są one nieco bardziej złożone i lepiej zrozumiałe dla mieszkańców Stanów Zjednoczonych, dlatego ewentualne poklepywanie po plecach jednej ze stron oraz klimat wytworzony wokół tej tematyki nie będzie poddany ocenie. Warto jednak zauważyć, że próg wejścia do serialu wymaga minimalnej znajomości kontekstów, co akurat nie jest jego wadą, ale na pewno wiedza na temat militarnych wydarzeń w Afganistanie wzbogaca seans. Na szczęście jednak twórcy zadbali o bohaterów z drugiego planu, co czyni United States of Al produkcją przystępną, choć wciąż niespecjalnie zabawną.
Dlatego też trudno powiedzieć wiele o tym serialu, nawet pomimo wyemitowania czterech epizodów. Brakuje tutaj wyczucia komediowego od strony pisarskiej, bo aktorsko jest jak najbardziej pozytywnie. Adhir Kalyan i Dean Norris świetnie sobie radzą i dobrze się ich ogląda, ale nie mają wystarczającego wsparcia ze strony fabularnych rozwiązań. Weźmy postać Ala, która szybko przywiązuje się do całej rodziny Rileya. To jednak właśnie grono bohaterów powoduje, że główny bohater tego serialu jest najmniej zniuansowany i pełni rolę mediatora w licznych problemach bohaterów drugoplanowych. Wszyscy mają napięte relacje, zaszłości i na ich szczęście pojawił się Al, który próbuje im pomóc w rozwiązaniu trudnych kwestii. W moim odczuciu jest to słaby sposób na popychanie akcji do przodu i czyni z Ala postać sympatyczną i dobroduszną, ale nic więcej.
Po czterech odcinkach trudno zatem ocenić serial pozytywnie, ale też nie ma sensu za bardzo iść w negatywy. Twórcy mimo serwowania kiepskich gagów, potrafią uchwycić bohaterów i wywołać w nas poczucie zainteresowania ich losami. Raz wypada to lepiej, raz gorzej, zatem do tej pory mamy do czynienia raczej z typowym średniakiem, który jednak porusza ważne kwestie. Dlatego też nie dziwi zainteresowanie tym serialem w USA, ale trudno oczekiwać na ten moment, że widzowie zostaną z nim na dłużej.
Serial balansuje na granicy humoru i dramatu, co pozwala na stworzenie ciekawej produkcji do pośmiania się i poruszania głową, ale w tym przypadku nie ma zbyt wielu okazji do jednego, jak i drugiego. W przypadku sitcomów początki zawsze są trudne, wiec może i tutaj produkcja nas jeszcze zaskoczy.