W trakcie trwania ósmej generacji konsol ogromną popularnością cieszyły się gry ruchowe. Nintendo Wii czy akcesoria w postaci PlayStation Move oraz xboksowego Kinecta pozwalały graczom na doświadczanie wirtualnej rozrywki na zupełnie nowe, immersyjne sposoby. To właśnie wtedy swój szczyt popularności zaliczały też wszelkiego rodzaju produkcje muzyczne, takie jak Guitar Hero, DJ Hero czy Rock Band. Kilka lat później temat niemal całkowicie ucichł, a za jego nieoficjalny koniec można uznać debiut Guitar Hero Live w 2015 roku. Choć gra zebrała całkiem niezłe oceny, to jej kiepska sprzedaż wyraźnie wskazywała na to, że ludzie odczuwają przesyt tego typu doświadczeniami.  Renesans nastąpił w momencie rozwoju i popularyzacji zestawów VR. Beat Saber okazało się wielkim sukcesem i doczekało się wielu naśladowców, pojawiło się też kilka eksperymentów próbujących przenieść do wirtualnej rzeczywistości perkusję (Paradiddle, Smash Drums) czy instrumenty klawiszowe. Nikt jednak nie porywał się na stworzenie odpowiedzi na Guitar Hero - przynajmniej do czasu zapowiedzi Unplugged. Trzeba przyznać, że plany i przedpremierowe materiały zwiastowały naprawdę ambitny i potencjalnie bardzo grywalny tytuł. I dużo z tych obietnic udało się zrealizować, choć nie obyło się bez pewnych istotnych i irytujących wpadek. Od samego początku bardzo pozytywne wrażenie robi oprawa. Twórcom udało się osiągnąć świetny balans między płynnym działaniem a miłą dla oka grafiką. Widać, że trzeba było miejscami iść na pewne kompromisy, ale te są zaskakująco klimatyczne. Za taki przykład może posłużyć otoczenie towarzyszące naszym występom. Półmrok, delikatny dym i cienie udające widzów pasują do grania po klubach, a przy tym też doskonale maskują ograniczenia sprzętowe.

Oprawa

7 /10

Unplugged to w największym skrócie takie Guitar Hero, ale niewymagające żadnych dodatkowych akcesoriów. Macie gogle Oculus Quest 2? Dobrze, to w zupełności wystarczy, obejdzie się nawet bez kontrolerów. Wszystko, na czele z instrumentem, znajduje się w rzeczywistości wirtualnej. Do grania na takiej powietrznej gitarze trzeba się przyzwyczaić, ale jest to zaskakująco intuicyjne. Wystarczy kilkanaście minut, by dość naturalnie poruszać się po cyfrowym gryfie instrumentu. Pomaga w tym krótki, ale mimo wszystko dość obszerny samouczek, w którym rolę nauczyciela pełni Russell John Parrish, znany lepiej jako Satchel, gitarzysta zespołu Steel Panther. Serwowane przez niego żarty nie są może najwyższych lotów, ale warto przez nie przebrnąć, by poznać ogólne zasady, sterowanie i kilka podstawowych technik.  Duże wrażenie w Unplugged robi sam fakt, że taki pomysł... działa. Przyznam, że pierwsze zapowiedzi mocno mnie zaintrygowały, ale jednocześnie też i zaniepokoiły: mówimy przecież o grze rytmicznej, w której poruszamy palce po wirtualnym gryfie i szarpiemy za wirtualne struny. Trudno było mi wyobrazić sobie, że machanie rękami w powietrzu będzie komfortowe i przyjemne, ale udało się to zrealizować, przynajmniej w pewnym stopniu. Do tego zadbano tu również o pewne bonusy i tak podczas koncertowania możemy uruchamiać powerupy, a po zakończeniu występu mamy możliwość podbicia swojego wyniku punktowego poprzez łapanie przedmiotów, które tłum rzuca w kierunku sceny. Ukończenie tutoriala pozwala przejść do właściwej rozgrywki, czyli serii wirtualnych koncertów, z których każdy składa się z kilku utworów. Ścieżka dźwiękowa jest naprawdę świetna, bo znajdziemy na niej kawałki nie tylko znane, ale też i zróżnicowane. Są tu m.in. Ozzy Osborne, The Offspring, Jet, Alt-J i The Clash, a więc w zasadzie każdy fan brzmień z pogranicza rocka i metalu powinien znaleźć coś dla siebie. Jedynym większym mankamentem z tym związanym jest niewielka liczba piosenek, ale być może z czasem doczekamy się paczek z kolejnymi utworami. Każdy z poziomów-koncertów to kilka wyzwań do ukończenia. Polegają one np. na zdobyciu określonej liczby punktów czy ukończeniu piosenek na wybranym poziomie trudności. Niestety, dość szybko można dojść do ściany, której przebicie będzie wymagało wielu powtórek, bo choć gameplay jest intuicyjny, to już precyzja śledzenia dłoni gracza pozostawia sporo do życzenia. W łatwiejszych utworach nie sprawia to większego problemu, bo tempo jest niższe, a i gesty na gryfie są dość łatwe do wykonania. Przejście na średni poziom trudności to już spory przeskok i o pomyłki zdecydowanie łatwiej. Te nie zawsze wynikają z naszych błędów - czasami zawodzi po prostu sam hand tracking. Choć jego implementacja jest świetna, to już specyfika tej technologii sprawia, że trudno na niej polegać w 100%. Poruszanie palcami nie zawsze jest właściwie odczytywane, czasami gra nie wychwytuje złapania gryfu w odpowiednim miejscu, można dostrzec też drobne opóźnienia, które skutecznie utrudniają zabawę, choć jej nie uniemożliwiają. 

Rozgrywka

6 /10

Ocena końcowa

7/10


Oprawa

7/10

Rozgrywka

6/10
W Unplugged da się grać z przyjemnością nawet pomimo wspomnianych powyżej trudności. Trzeba jednak podejść do tego z odpowiednim nastawieniem. Śledzenie dłoni w VR to mimo wszystko technologia raczkująca, której do doskonałości naprawdę sporo brakuje i trzeba mieć to na uwadze podczas zabawy. Szkoda tylko, że twórcy tego nie uwzględnili i nie dodali możliwości dokonywania postępów, grając wyłącznie na "easy" - mniej cierpliwym graczom pozwoliłoby to na odblokowanie wszystkich piosenek bez tracenia czasu na wielokrotne powtarzanie tych samych utworów.  Plusy: + to działa (przez większość czasu); + oprawa; + świetna, zróżnicowana ścieżka dźwiękowa. Minusy: - śledzenie dłoni pozostawia sporo do życzenia; - gra szybko zaczyna sporo wymagać od gracza; - niewiele piosenek.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj