Premierowy odcinek 2. sezonu serialu Taken ma za zadanie rozwiązać sytuację z finału poprzedniej serii. To jest coś, co sprawdza się zaskakująco dobrze. Obserwujemy, jak Bryan Mills krok po kroku dochodzi do ucieczki z więzienia i próby powrotu do kraju. Każdy kolejny etap ma określoną dawkę emocji, akcji, napięcia i solidnie prowadzonej historii. Śmieszne jest to, że wręcz na siłę twórcy wepchnęli tutaj porwanie dziewczyny, co by w jakimś stopniu usprawiedliwić tytuł serialu. Uprowadzona zostaje szybko jednak odnaleziona przez Bryana, który wykorzystując swoje nietuzinkowe umiejętności jest niepokonany. Tylko że to do końca nie ma znaczenia, bo Clive Standen jest przekonujący w tej roli, a jego działania angażują w należytym stopniu. Jednocześnie mamy Christinę, która zaczyna pracę w sektorze prywatnym w firmie jakiegoś miliardera. Cały ten wątek jest trochę zmyłką, bo sugeruje sztampę w postaci współpracy z kimś, kto być może chce zmienić świat. Dobrze, że twórcy nie poszli tą drogą, ale zarazem czuję tutaj pewien niesmak. Rozumiem, że Christina jest wykwalifikowanym szpiegiem, ale banalny sposób, w jaki ukradła kod nowatorskiego i pilnie strzeżonego programu, jest nie do zaakceptowania. Przegięte, pozbawione sensu i puste. Banał, który ma doprowadzić scenarzystów do celu, jakim jest nowy status quo. Do tej pory Taken był serialem opartym na głównej historii sezonu, gdzie obok tego były wątki poboczne. Twórcy zdecydowali się na reboot. Na plus jest na pewno pozbycie się generycznej grupy komandosów z pierwszego sezonu. To był szereg papierowych postaci pozbawionych osobowości, więc nie ma czego żałować. Szczególnie, że zastąpiono ich dwójką, która ma charakter, osobowość i jest "jakaś". Na razie trudno powiedzieć, czy wyjdą z sugerowanego stereotypu "hakera" i "twardej babki", ale bezapelacyjnie widzę w tej zmianie poprawę. 2. odcinek pokazuje, że fabularnie twórcy idą w pełni w stronę procedurala, czyli oparcie na sprawach kryminalnych rozpisanych na pojedyncze odcinki. Historia z skorumpowanymi operatorami, którzy namieszali na Bliskim Wschodzie jest typowa i schematyczna. Nie ma w tym nic, co by wybijało ją z wielu, które już oglądaliśmy. Zarazem pada tutaj sugestia większego wątku, który może będzie jeszcze kontynuowany. Plusem tutaj jest sam Bryan, który pokazuje widzom swoje umiejętności. Możemy oglądać go w walce, jak robi pułapki i inne rzeczy. To sprawdza się całkiem nieźle i potrafi zapewnić rozrywkę na solidnym poziomie. Takim, jaki można oczekiwać po tym serialu. Nowością jest większe skupienie na samym Bryanie. Poznajemy jego przeszłość podczas retrospekcji. Nie są one może jakoś szczególnie odkrywcze czy nowatorskie, ale dobrze rozwijają bohatera. Pozwalają zrozumieć, jak i skąd ma te kultowe już umiejętności. To może w trakcie sezonu dobrze pogłębić jego charakter i nadać mu bardziej unikalnej tożsamości. Na razie trudno postrzegać tę postać inaczej niż przez pryzmat Liam Neesona. W pierwszym sezonie Standen oraz scenarzyści nie zrobili nic, aby zrobić z serialowego Bryana kogoś ciekawszego. By zrobić to, co twórcy serialu Zabójcza broń, w której szybko przestaliśmy traktować postacie przez pryzmat ich filmowych odpowiedników. Nowy status quo serialu jest typowy, mało porywający i bez większego potencjału. To jest problem, bo twórcy pozbywając się większej historii, która miałaby napędzać sezon, chcą stworzyć kolejny serial o superjednostce, która będzie ratować świat. Ta grupa bohaterów na tę chwilę nie prezentuje nic unikalnego, co mogłoby zwiastować sukces. Jest to rzecz strasznie zwyczajna i momentami oklepana, którą ogląda się nieźle, ale brak temu czegoś więcej. Świat seriali jest pełny wartościowych produkcji godnych naszego czasu. Nowa wizja na Uprowadzoną nie przekonuje mnie, czy ten serial też jest tego warty. Na razie tylko 6/10 za to, że ogląda się nieźle, ale nie czuję potencjału na więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj