Nie ukrywam, że niecierpliwie czekałam na kolejną część serii przygód Valerii i jej przyjaciółek. W butach Valerii zakończyło się tak niejednoznacznie, że nie było dla mnie innej możliwości niż sięgnięcie po Valerię w lustrze. Czy moje oczekiwania zostały spełnione? Cóż...
Tak bardzo brakowało mi Valerii, Loli, Carmen i Nerey, że nie mogłam doczekać się kolejnych tomów z rozwinięciem ich losów. Polubiłam każdą z tych bohaterek. Każda z nich po trochu trafiła w moje czytelnicze serce, więc kiedy tylko miałam okazję przeczytać Valerię w lustrze, to wiedziałam, że jej nie zmarnuję.
Każda z czterech przyjaciółek przeżywa trudne chwile. Valeria postanowiła odejść od męża i jednocześnie obawia się o swoją przyszłość – zawodową (wydała wymarzoną książkę) i uczuciową (wątpliwości co do Victora). Lola natomiast zastanawia się nad sensem swojej relacji z Sergiem, która i tak czy siak jest trudna... Carmen chce poważnych zobowiązań od swojego chłopaka Bojry, w tym wspólnego zamieszkania, ale przeszkadza jej w tym matka partnera. A Nerea? Od jakiegoś czasu boryka się ze złym samopoczuciem i mdłościami, a kiedy poznaje ich przyczynę, to stara się znaleźć odpowiednie wyjście z sytuacji. Tylko czy dobre dla niej samej?
Ciężko mi się pisze te słowa, ponieważ „Valeria w lustrze” okazała się słabszą kontynuacją serii Elisabet Benavent. W porównaniu z pierwszym tomem, drugi wypada na niekorzyść, niestety... Wszystko zależy przede wszystkim od bohaterki, która pojawia się w powieści. Mnie osobiście zainteresowały perypetie Carmen i Nerey, ponieważ właśnie z tymi dwiema postaciami znalazłam najwięcej wspólnych cech. Carmen chce poważnych zmian i bardzo liczy na to, że jej partnerowi też na tym zależy. Tylko co na to rodzice Bojry? Nerea z kolei zostaje postawiona w trudnej sytuacji, która paradoksalnie pokaże, jak faktycznie wygląda jej życie.
Natomiast losy Valerii i Loli wydawały mi się… naciągane. Zwłaszcza brak zdecydowania tytułowej bohaterki, której rozterki emocjonalne przypominały rozważania nastolatki, a nie dorosłej kobiety, która z jednej strony chce zakończyć pewien etap w życiu, ale z drugiej – pozostać w nim… Muszę jednak przyznać, że scena rozmowy Valerii z Adrianem była bardzo poruszająca, aż sama czułam napięcie oraz smutek, jakie panowały między nimi.
Największą niespodzianką Valerii w lustrze jest Nerea, zwana przez przyjaciółki „lodowatą”. Okazuje się, że jej sposób bycia, perfekcjonizm oraz wygląd to tylko maski, które zakłada na odpowiednie okoliczności. W głębi duszy Nerea pragnie czegoś zupełnie innego, co dobitnie pokazuje prawie na końcu książki. Jej zachowanie oraz słowa, jakie wypowiada, stanowią interesujący wstęp do zmian, które postanawia wprowadzić w swoim życiu. I między innymi z ogromnej ciekawości, jak Nerea poradzi sobie z tym wszystkim, przeczytam kolejną część.
Czuję się rozczarowana Valerią w lustrze, ale nie zniechęca mnie to do sięgnięcia po trzeci tom, którym, mam cichą nadzieję, ukaże się prędko. Szkoda mi bardzo wątku Loli, która stała się postacią zmarginalizowaną, oraz tego, jak Valeria sama sobie komplikowała sprawy osobiste. Gdyby nie to, moja ocena byłaby wyższa. Na razie pozostaje mi czekać na Valerię czarno na białym.