W odcinku „Blind-Sided” zbrakło wiele elementów, za które pokochaliśmy W garniturach, a które były ich znakiem firmowym. Także charakterystycznego humoru było jak na lekarstwo. To wszystko sprawiło, że najnowszy odcinek miał nad wyraz poważny ton i niekoniecznie bawił tak jak większość poprzednich.

Od początku wyczuwalny jest lekki zamęt w fabule. Możemy obserwować reperkusje niedawno zakończonej burzy z Danielem Hardmanem, które zasadniczo nie wnoszą nic nowego. Można było się spodziewać, że kozłem ofiarnym zostanie Louis Litt, ale ten wątek można było zdecydowanie lepiej rozegrać, doprowadzając do wielu ciekawszych sytuacji niż tylko bura od Harveya i Jessiki. Nieco lepiej za to prezentuje się wątek wcześniej wspomnianego Litta jako starszego wspólnika, który robi co może, żeby tylko podkreślić swoją pozycję, ledwo utrzymując na miejscu swoje nienasycone ego. Doprowadza to nawet do kilku w miarę zabawnych sytuacji, aczkolwiek trudno oprzeć się wrażeniu, że niektóre sceny były pisane na siłę. Szkoda tym bardziej, że Rick Hoffman nieraz pokazywał już swój kunszt aktorski, który w tym odcinku został ograniczony przez nie najlepiej napisany scenariusz dla postaci przez niego granej. Mam jednak nadzieję, że poprawa w tym aspekcie nastąpi już w najbliższych odcinkach.

[image-browser playlist="595551" suggest=""]
©2013 NBCUniversal, Inc.

Dużo lepiej za to prezentuje się Harvey, który rządzi niepodzielnie tak w relacjach z Mikiem, jak i z powracającą Zoe. Każda scena, w której uczestniczy, sprawia, że z miejsca robi się ciekawe – nieważne czy jest to spotkanie z kochanką, czy kłótnia z podwładnym. W każdej z nich wypada imponująco. Swoją grą podnosi poziom serialu w tym odcinku o co najmniej jeden poziom wyżej. Niestety dużo gorzej jest na drugim biegunie, czyli u „another me”, jak to określił Specter Mike’a w pilocie. Można pochwalić twórców, że postarali się połączyć sprawę odcinka z przeszłością głównego bohatera, jednak wywołało to odwrotny skutek do zamierzonego. Co prawda nie można nic zarzucić sposobowi w jaki go odgrywa Patrick J. Adams, ale jednak Ross jako zmieszany „szczeniak” zagubiony wśród otaczających go kłopotów, z którymi sobie nie umie za bardzo poradzić, po prostu irytuje. Jest cieniem samego siebie z pierwszej połowy drugiego sezonu, gdzie starał się być drugim Harveyem i jak najbardziej mu to wychodziło. Teraz znowu jest chłopcem w wielkim świecie bogatych ludzi. Oby jednak Mike szybko się pozbierał, bo jeśli tak ma wyglądać jego rola, nie wróżę mu rozrostu grona fanek, które z pewnością jest niemałe.

Trudno za wiele dobrego powiedzieć o fabule, która była nadzwyczaj przeciętna jak na Suits. Gdyby nie wcześniej wspomniane połączenie sprawy odcinka z przeszłością Mike’a, byłoby naprawdę słabo, gdyż rozwiązanie samochodowego wypadku to zbyt trywialny przypadek dla najlepszych prawników w mieście. Również trudno nie zauważyć braku nowego wątku głównego, którego W garniturach niewątpliwie potrzebuje. Co prawda zostało nam w wielu scenach zasugerowane, że twórcy zamierzając powrócić do braku wykształcenia Rossa, ale wydaje mi się, że to zbyt łatwy wybór i oznacza pójście nieco na łatwiznę. Po tym serialu oczekiwałem zdecydowanie czegoś więcej, czegoś ciekawszego i bardziej intrygującego. Czegoś, co z miejsca zelektryzuje widza.

[image-browser playlist="595552" suggest=""]
©2013 NBCUniversal, Inc.

Nie da się ukryć, że był to zdecydowanie przeciętny powrót jak na Suits. Zabrakło specyficznego humoru, ciekawej sprawy i nowego wątku głównego. I mimo że rozumiem twórców, którzy chcieli zrobić nieco poważniejszy odcinek dając się wykazać Mike’owi i pokazać, co przechodzi wewnętrznie po stracie babci i Rachel, to wydaje się, że poszli po linii najmniejszego oporu. Jednakże wierząc w ten serial myślę, że lada moment znów będziemy mogli się nim zachwycać, a chłopaki z Pearson Hardam powrócą na swój zwykły, wysoki poziom.

Ocena: 6,5/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj