Wszystko za sprawą wprowadzenia do serialu ojca Rachel, który jest podobnej klasy prawnikiem co Harvey – nieustraszonym, twardym, często po trupach dążącym do celu, ale potrafiącym ugiąć kolano w imię ważniejszych spraw, co też się dzieje w końcówce odcinka. Niemniej jednak bardzo przyjemnie oglądało się stracie „Zane vs Zane”, jak zresztą zatytułowano odcinek. Sama sprawa pozwu zeszła na dalszy plan, ustępując pola pojedynkowi nieprzeciętnych osobowości. Naprawdę z nieskrywanym uśmiechem na twarzy oglądałem zagrywki Spectera, mające na celu powalenie na kolana ojca Rachel (w myśl zaleceń Jessiki), jak i odpowiedzi na nie. I choć było to okraszone przez twórców motywem osobistym, to nie raził on tak po oczach i summa summarum ładnie został spuentowany w końcówce. Wydaje się, że po tym odcinku przepiękna Rachel powinna nabrać więcej wiary w siebie.

Wreszcie z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że do dialogów Suits powrócił charakterystyczny polot i lekkość, które je cechowały od zawsze, a ostatnio gdzieś nieco zaginęły. W odcinku nie zabrakło także dobrego humoru. I nie mówię tu tylko o sytuacji, w której Rachel wyrywa bajgla Specterowi czy zawodach koszykarskich w biurze. Zdrowo można było się bowiem uśmiać ze starcia Louisa z nowym nabytkiem Harveya, który został zwieńczony fenomenalnym oklejeniem gabinetu Litta jego więziennymi zdjęciami. Również trochę uśmiechu na twarzy wywołał u mnie motyw z walką o nazwisko na drzwiach kancelarii. Ostatnio domagał się go Specter, teraz Zane, a za tydzień może usłyszymy o Pearson-Ross? Może i jest to w jakimś stopniu zabawne, ale czy tak powinna być traktowana nazwa renomowanej firmy w mieście?

[image-browser playlist="595170" suggest=""]
©2013 NBCUniversal, LLC

Jednak największą zaletą wydaje się fakt, że od momentu zimowego powrotu serialu Mike i Specter nie dominują w każdym odcinku. Jest ich jakby trochę mniej, dzięki czemu częściej możemy oglądać Louisa Litta (nie będę ukrywał, że się bardzo z tego cieszę!) czy Jessicę, aczkolwiek do pełni szczęścia brakuje mi jakiegoś ważnego i ciekawego wątku dla Rachel. Choć i na to jest nadzieja po obecnym odcinku, gdzie wydaje się, że powoli wracamy do miłosnych uniesień na linii Ross-Zane. Mimo że nie zostało to powiedziane wprost, ja twierdzę, że lada moment widzowie znów będą się tym emocjonować. Warto również wspomnieć, że Mike wrócił do formy i przestał denerwować. "Pozbierał się do kupy", jak to określił Harvey, co zaliczam również na wielki plus.

Jedynym mankamentem zdaje się być słaby wątek główny. Może inaczej - nie słaby, ale słabo zrealizowany. Słyszymy ciągle o tym, jak firma jest osłabiona po walce z Danielem Hardmanem, i jak ciężko jej o klientów. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że twórcy nie za bardzo wiedzą, jak ten fakt wykorzystać. Wygląda to bardziej na: a teraz będziemy podbierać pracowników, jutro wspomnimy o jakiejś fuzji. Nie mówię, że jest to złe, ale twórców Suits stać na coś więcej, co pokazali w pierwszym sezonie i w pierwszej połowie drugiego. Stać ich na napisanie wielowarstwowej fabuły, która emocjonuje i wciąga. Na razie jednak serwują widzom przyjemne odcinki, które się dobrze ogląda, ale nie porywają tak jak chociażby wojna Pearson vs Hardaman.

[image-browser playlist="595171" suggest=""]
©2013 NBCUniversal, LLC

Cóż można powiedzieć na koniec? Suits po raz kolejny zaprezentowało wysoki poziom i świetnie bawiło przez 45 minut. Do serialu powrócił humor, a dialogi nabrały dobrze nam znanego polotu i lekkości. Co jednak ważniejsze, coraz więcej czasu ekranowego jest poświęcanego postaciom drugoplanowym. Z niecierpliwością więc czekam na spożytkowanie tego faktu, bowiem w Lousie Littcie czy Rachel drzemie naprawdę spory potencjał.

Ocena: 8/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj