Netflix całkiem niedawno wypuścił na swoją platformę film dokumentalny zatytułowany W świecie anime, który (jak się można domyślać) ma zapoznać widzów z tak odmiennym od zachodnich standardów i różnorodnym gatunkiem, jakim są japońskie animacje. Za projekt odpowiedzialna jest Alex Burunova, która już na wstępie popełnia reżyserskie seppuku, kierując do widzów narzekania, jak to nie ma pojęcia o anime i nie chce robić tego filmu. Całość oczywiście jako mierna próba stworzenia relacji z odbiorcami, choć nie samo to jest problemem. Oglądając materiał bardziej rozczarowujący jest moment, w którym uświadamiamy sobie jak bardzo szczere były to wypowiedzi. Kobieta wykazuje się bowiem godną pożałowania ignorancją i niedbalstwem przy powierzonej jej pracy. Reżyserka przedstawia anime jako tę specyficzną dziedzinę sztuki, której nie rozumie nikt oprócz gustujących w niej outsiderów. Środowisko otaku (kontrowersyjne w Japonii słowo określające nerda) opisuje jako zbiorowisko ludzi niezwykłych lub kreatywnych, ale przede wszystkim - dziwnych. A w końcu widzów próbuje przekonać argumentem, że anime nie jest tylko dla dzieci, wszak bywa ono także bardzo brutalne, krwawe i... edgy. Przy czym tego ostatniego określenia używa tak często, jakby chciała sobie tym coś zrekompensować. Reżyserka patrzy na ten targ osobliwości z góry jako przedstawicielka zachodniej i bardziej konserwatywnej kultury, tylko sporadycznie czerpiącej z tego oceanu szaleństwa inspiracje. I z takim podejściem to oczywiste, że nie wpadnie na to, że problem ze zrozumieniem anime wynika ze spłyconego przez zachodnią kulturę percepcję. Takie szukanie zachwytu nad animowaną sceną gore w powszechnie utożsamianym z dziećmi medium jest w końcu nie tylko obraźliwe i prymitywne, ale oddala od pełnego poznania tego bogatego, godnego podziwu dorobku japońskiej kultury.  Reżyserka w pewnym momencie uznaje, że samo oglądanie anime nie pomaga jej w zrozumieniu anime, więc w celu przenikliwych badań, musi udać się na wycieczkę do Japonii. Świetny pretekst do przeżycia przygody. Najgorszą częścią tego segmentu filmu jest to, że wykorzystując ironicznie egzotyzujący Japonię stary film propagandowy, reżyserka sama podkreśla na każdym kroku odstępstwo tej krainy od normalnego świata, z którego przychodzi. Kuchnię, architekturę czy konstrukcje społeczne traktuje jedynie jako ciekawostkę, mimo że są to tropy prowadzące do poszukiwanego domku z piernika. Kultura japońska, tak jak każda inna, kreuje kontekst, który ma istotny wpływ na opowiadaną historię i jej elementy, więc dochodząc jakichś informacji, warto zwrócić się do antropologa, który co nieco wyjaśni.  Trzonem całego 58-minutowego filmu są wywiady z twórcami anime (i Castlevania...) lub ludźmi mającymi z nimi jakieś powiązanie, jak np. wokalistka wykonująca opening do Neon Genesis Evangelion - Yôko Takahashi, która do dziś koncertuje i wykonuje na scenie utwór Zankoku na tenshi no tēze. Przedstawiając kolejnych bohaterów dokumentu, Burunova nie może powstrzymać się przed boleśnie wymuszonymi komentarzami gloryfikującymi ich pozycję. Niestety przy całej tej chwale nie wspomina o tym, że ci niegdyś cesarzowie kultury - jak to ich nazwała - przy wyczerpującym natłoku pracy są jednym z gorzej płatnych zawodów. Jak w 2018 roku podawał portal kotaku.com, animatorzy zarabiają mniej więcej 200 jenów (ok 8zł) za rysunek, przy czym w ciągu dnia udaje się ich narysować przeważnie dwadzieścia. Alex Burunova woli jednak tego nie uwzględniać, kontynuując tworzenie swojego mitu na temat anime, jednocześnie bliżej końca filmu stwierdzając, że dalej go nie rozumie. Jednak nic w tym dziwnego, ponieważ rozmowy z Shinjim Aramakim, LeSean Thomasem (Cannon Busters), Toshikim Hirano (Baki), Rarecho (Aggretsuko), Tetsuyą Kinoshitą (Ghost in the Shell 2: Innocence), Naoko Ogigami i Masahito Kobayashim (Rillakuma and Kaoru) czy pozostałymi, to niezależne względem siebie wywiady, z których dowiadujemy się, skąd twórcy biorą pomysły, co lubią i o czym opowiadają ich produkcje. Twórcy nie opierają się jednak o żaden wspólny kontekst; nie mówią, jakby sami chcieli odkryć przed Burunovą prawdę na temat swojej pracy. W pewnym momencie jasnym się staje, że słyszane wypowiedzi nie mają na celu przybliżyć czy odczarować tajemnicy anime jako fenomenu - one mają po prostu zachęcić do konsumpcji tego cool, edgy, nie-tylko-dla-dzieci produktu. I w tym momencie można zadać sobie pytanie, czy warto poświęcić prawie godzinę swojego życia na oglądanie tej efekciarsko zmontowanej, ignoranckiej i obraźliwej kryptoreklamy? Myślę, że zabieg byłby bardziej wybaczalny, gdyby oprócz promocji netfliksowego katalogu anime, materiał dostarczył nam więcej informacji, choćby częściowo . Najbardziej frustrującym elementem całej produkcji nie jest to, jak źle została poprowadzona, ale jaki miała potencjał, którego nie wykorzystano. Uznając, że projekt miał przybliżyć korzystającym z Netfliksa ich anime, można było stworzyć serial dokumentalny poświęcony właśnie tym produkcjom i ich twórcom. Poświęcenie większej ilości czasu na dany tytuł pozwoliłby twórcom uniknąć nic niewnoszących uogólnień, a z pewnością także zainteresować większe grono odbiorców, chcących zrozumieć, czym dla Netfliksa jest anime, jakie produkcje są dla nich ważne i dlaczego. Mając w zadatku swoje zachodnie animacje, firma mogłaby również przedstawić anime w kontekście produkcji zachodnich. Do ujęcia tematu w dobry sposób potrzeba odpowiednich ludzi i niestety Alex Burunova nie wykazała się wystarczającą wolą, by dać nam materiał pełen satysfakcjonujących odpowiedzi. Nie uważam jednak, że na narratora do takiego filmu koniecznie potrzebny byłby znawca tematu. Film dokumentalny może mieć nadzwyczaj ciekawy pomysł, ale bez osoby, która będzie wystarczająco zafiksowana na jego punkcie, by go napędzić, a także wiedzieć, gdzie kierować, może okazać się porażką. Laik może doprowadzić do katastrofy, ale także stworzyć perspektywę, z którą utożsamią się inni laicy. Wówczas wszyscy pozostali ciekawscy będą mogli odbyć podróż do nieznanego świata. Podróż Alex Burunovej przyrównałbym do wyjazdu za granicę w celu zwiedzania, by potem większość czasu spędzać na siedzeniu z laptopem w sieciowej kawiarni. Cóż, reżyserka może powinna była zostać celebrytką z Instagrama?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj