Finał drugiej serii wrzuca akcję na wysoki bieg z tylko niewielką dozą wytchnienia na dialogi. Sceny walk zajmują większość odcinka i są obecne od początku. Nie dziwi takie rozplanowanie - w końcu to finał Legendy Korry, a w poprzednim też się sporo działo.

Odcinek rozpoczyna sekwencja walk z Unalaqu i i Vaatu. Korrze udaje się jakoś powstrzymać agresora i wysłać go przez portal, pozostając sam na sam ze złym duchem. Daje to okazję przyjrzeć się choć przez chwilę Mako i Bolinowi.

Bracia są jednak w pierwszej i drugiej części zaledwie bohaterami drugorzędnymi i wnoszącymi tylko miejscami coś do historii. Nie jest to jednak mało. Mako i Bolin są żywą tarczą chroniącą Awatara przed powrotem drugiego przeciwnika. Ich każde potknięcie może zwiastować katastrofę, dlatego mimo iż scen z nimi jest mało, to ich rola w historii jest bardzo duża. Autorzy postanowili również użyć w odcinku długo nieporuszanego wątku miłosnego Bolina, który o dziwo wprowadza dużo zamieszania do akcji. W sumie spodziewałem się, że bracia jakoś inaczej rozwiążą sprawy z bliźniakami, ale i tak nie wyszło najgorzej.

Walka Korry, Mako i Bolina to jednak tylko jeden z kolorów na obrazie odcinka. O ile ta określa czerwony, to Tenzin reprezentuje niebieski, odpowiedzialny za spokój. Jak wiadomo z poprzedniego epizodu, drużyna rozdzieliła się w poszukiwaniu Jinory. Las duchów to miejsce trudne do zwiedzania, w szczególności bez mapy. Rodzeństwo bardzo szybko gubi się i nie wie, co zrobić. Na ratunek przychodzi im Iroh. Jednak tym razem nie odgrywa on już tak istotnej roli jak wcześniej. Po krótkiej rozmowie nakierowuje ich zagadką do bardzo klimatycznego i ważnego miejsca. Mgła Zagubionych Dusz, bo o niej mowa, to miejsce, gdzie Tenzin spotyka Zhao - złego generała z czasów Awatara Aanga. Miło ze strony autorów, że postanowili przypomnieć nam o tej szalonej postaci. Dziwi trochę, że nie spotkaliśmy Azuli. Jak się szybko okazuje, Mgła to miejsce, które wpędza dusze w obłęd. Tu właśnie odgrywa się ważna dla odcinka scena, w której Tenzin po wielu epizodach w końcu konfrontuje się z samym sobą i swoją największą obawą: ojcem. Mocna i jedna z lepszych scen z udziałem Tenzina. Konwersacja z ojcem kończy już trochę zużyty wątek pełnego żalu i rozczarowania sobą mentora.

[video-browser playlist="633699" suggest=""]

Po tym wątku przenosimy się z powrotem do końcówki walki Korry z Unalaq. Tego, co następuje po tej walce, nie można określić niczym innym, jak wielkim zaskoczeniem. Nie będę za bardzo rozpisywał, ale scena wzbudziła we mnie i złość, i smutek. Całość walk między wspomnianymi bohaterami to ciągłe przechylanie szali raz na jedną, raz na drugą stronę. Takie coś chciałoby się oglądać w każdej produkcji animowanej. To po prostu trzeba zobaczyć. Wymiana ciosów odbywa się w takim tempie, że trudno zwrócić uwagę na np. świetnie narysowany krajobraz, bo czeka się z obawami na rezultat bitwy. Ogólnie potyczki są tym, co przesądza o wyjątkowości tego odcinka, jednocześnie diametralnie podnosząc jego ocenę w górę.

Zanim opowiem o finale epizodu, chciałbym pokrótce wspomnieć o zakończeniach romansów. Jestem trochę zawiedziony rozwiązaniem sprawy z Eską. Liczyłem na zmianę charakteru pod wpływem wydarzeń, ale niestety tak się nie stało. Eska z Bolinem byli postaciami co najmniej dziwnymi (w szczególności ona). Mogłoby to zaowocować całkiem ciekawymi scenami w kolejnym sezonie, a tymczasem jest jak jest, czyli trochę rozczarowująco, ale z sensem. Podobnie potraktowano związek Mako i Korry. Zostało to przeprowadzone w średnio emocjonujący sposób, ale udany i wystarczający.

Zakończenie odcinka, a w zasadzie cała druga część, to najlepsze minuty sezonu. Protagonista ciągle obija Korrę, powodując, że przebieg bitwy zmienia się jak w kalejdoskopie. W walce uczestniczą również siły Republic City, przez co chwilami ma się wrażenie, jakby oglądało się jeden z filmów poświęconych Godzilli, a nie Awatarowi. Nie powiem, jak się to zakończyło, za to mogę zdradzić, że było niespodziewanie i z rozmachem.

Finałowy odcinek Legendy Korry daje wszystko to, za co lubiliśmy drugi sezon. Co więcej - przewyższa swoim rozmachem zakończenie pierwszego, który też stał na bardzo wysokim poziomie. Właściwie nie dopatrzyłem się jakichś szczególnych wad podczas oglądania. Na siłę można uznać, że końcowe rozwiązanie jest trochę naciągane, ale przeszkadza to w stopniu minimalnym. Śmiało polecam jako najlepszy odcinek serii, a może i obu. No, może poza zakończeniem "Legendy Aanga", bo ta ciągle jest dla mnie niedoścignionym wzorem, jak powinien wyglądać finał.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj