To zarazem otwarcie gliwickiej trylogii Wojciecha Chmielarza, której głównym bohaterem jest krnąbrny i niezbyt poprawny prywatny detektyw Dawid Wolski. W serii wydane zostały również powieści Zombie i Wilkołak. Wolski nie jest idealnym wyobrażeniem prywatnego detektywa. Z jednej strony – to postać bardzo antypatyczna. Nie ma wielu cech, za które moglibyśmy go polubić. Wręcz przeciwnie – od braku jakiejś głębszej etyki zawodowej po ogólne postrzeganie świata, bohater zdaje się robić wszystko, by nas do siebie zniechęcić. Co – paradoksalnie – działa niejako na odwrót. I nie tak, że nagle zapałamy do Wolskiego głęboką, szczerą miłością. Raczej zyskuje naszą aprobatę dzięki swojej dwuznaczności, która czyni go naturalniejszym, prawdziwszym. Nie jest to postać kryształowo czysta, niezłomnie krocząca przez zły świat w poszukiwaniu prawdy. Jego decyzje, motywacje i zachowanie zasługują na odruchową dezaprobatę i krytykę… ale jednocześnie sprawiają, że potrafimy przyoblec go w ciało, urealnić, przynajmniej w pewnym stopniu. Bo mimo swoich przywar Wolski dąży do rozwiązania sprawy. Stara się odkryć, zrozumieć, poznać prawdę. I – jak przystało na prywatnego łapsa, ma przeczucie, które podpowiada mu, że zagadkowa, ponoć samobójcza śmierć młodego chłopaka wcale tak oczywistym samobójstwem nie jest. Drąży więc Wolski, drąży i węszy na przekór wszystkiego i wszystkim. Bo i policja, i miejscowa prokuratura, i nawet ojciec ofiary usilnie przekonują go, że sprawa jest zamknięta i nie ma czego przy niej szukać. Tylko matka zdaje się zaprzeczać tezie o samobójczej śmierci, ale kolejne odkrywane sekrety młodocianej ofiary i jego rodziny wskazują Wolskiemu, że to właśnie rodzicielka – z jej niezachwianą wiarą w zabójstwo – może się mylić, bo opiera swoje przeświadczenie na zupełnie fałszywym obrazie syna. Kluczy Chmielarz mocno, miota swoim bohaterem od szemranych zleceń – w których Wolski srodze zaprzecza wszelkiej detektywistycznej etyce, a niejednokrotnie i prawu – po najgorętszą sprawę Śląska: zaginięcia młodej dziewczyny, o której rozwiązaniu Wolski marzy, z mocno egoistycznych pobudek zresztą. A my, w trakcie lektury, ze strony na stronę zdajemy się coraz bardziej zdezorientowani, coraz bardziej niepewni. Czujemy podskórnie – za sprawą licznych, podtekstowych sugestii – że w tej sprawie musi kryć się coś więcej, jakiś rozleglejszy spisek, bardziej piętrowa intryga. Jedak fakty co rusz zdają się temu przeczyć.
Źródło: Marginesy
Kiedy więc przychodzi rozwiązanie… jesteśmy nie tylko zadowoleni, że mieliśmy – jak Wolski – rację. To było dość oczywiste, jak na kryminał przystało, że sprawa musi znaleźć rozwiązanie. Jesteśmy zaskoczeni obrotem spraw – tym, jak łączą się w sposób zgrabny i finalnie oczywisty, choć z początku mało spodziewany. Wszystkie rozsiane w powieści wątki wskakują na swoje miejsce jak odpowiednio dobrane puzzle. To cecha typowa dla prozy Chmielarza, ale i naczelna zasada kryminału – podtrzymywać wątpliwość i niedopowiedzenie jak najdłużej, by dopiero w ostatnim akcie odsłonić wszystkie karty, pokazać cienką, złożoną nić połączeń i zależności, które pozwolą dostrzec czytelnikowi cały obraz.
  Uwypukla się też w tej powieści pewna charakterystyczna cecha Chmielarza. Autor często ukrywa sprawcę w środowiskach odmiennych od tych, w jakich odruchowo doszukujemy się zbrodni. On ucieka niejako od środowisk patologicznych, od społecznych nizin, od biedy i społeczno-ekonomicznego zacofania. Nie chodzi o brak portretowania ich – takie społeczności przecież często się u Chmielarza pojawiają. Tak było w Farmie lalek, w której gros podejrzeń padał na społeczność romską, tak jest i tutaj, kiedy winą obarczany jest ubogi chłopak z rozbitej rodziny, wychowywany przez neurotyczną matkę. A prawda często okazuje się inna. Zło kryje się w eleganckich willach, w dobrze sytuowanych rodzinach, w środowiskach społecznych „elit”. Jakby autor chciał nam przypomnieć, że ocenianie tendencyjne jest błędem i często zafałszowuje nam obraz rzeczywistości, a zło, zbrodnia i jej sprawca mogą kryć się w kręgach najmniej oczywistych. Tam, gdzie nie przychodzi nam do głowy ich szukać. Może to i nieco tendencyjna maniera twórców kryminału – osadzać sprawców na szczytach władzy i społecznej hierarchii, gdzie nie zwykliśmy się ich spodziewać. Jednak u Chmielarza to działa ciut inaczej, bo on nie kreuje portretu tamtych środowisk, ale szersze spektrum, w którym akcentuje pewną oczywistość – ten, kto ma więcej, ma też więcej do stracenia, więc jest zdolny do czynów najpodlejszych. Czy to przez chęć ochrony status quo, czy przez poczucie, że jest wart więcej, że wolno mu więcej, z racji samej pozycji, społecznego sytuowania. Podoba mi się kreacja Wolskiego jako człowieka z krwi i kości. Dwuznacznego moralnie, o brudnych rękach, ale jednak w jakiś stopniu sprawiedliwego. Na swój sposób uczciwego, przynajmniej w fundamentalnych kwestiach. Skonfliktowanego z ojcem, z resztą rodziny, z kobietą, która spodziewa się jego dziecka, ale chyba najbardziej z samym sobą. Co prowadzi nas do niejako oczywistych skojarzeń z kryminałem noir. Nie jest to rzecz jasna przełożenie jeden do jednego, ale pewne cechy da się tutaj – w kreacji bohatera, jak i całej gliwickiej serii – dostrzec. To trochę kryminał noir, ale w sztafażu współczesnej kryminalnej opowieści, jakby autor chciał ten noir zamaskować, zakamuflować. I wychodzi w efekcie coś pomiędzy, co jednak dobrze oddziałuje na czytelniczą wyobraźnię. Przynajmniej na wyobraźnię niżej podpisanego, który odświeżył Wampira po prawie dziesięciu latach od pierwszego czytania i nadal z całą odpowiedzialnością go poleca. Jeśli szukacie kryminału nieoczywistego, z bohaterem balansującym na krawędzi akceptacji, dwuznacznego, nieszablonowego, to zarówno Wampir, jak i pozostałe części gliwickiego cyklu będą dobrym wyborem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj