Duncan Jones jest graczem i wielbicielem świata Warcrafta. To czuć na ekranie, gdyż wszystko jest stworzone z sercem i klimatem doskonale znanym z gier. W tym miejscu należą mu się brawa, bo przenosi on na ekran świat, jaki znamy z serii gier oraz książek, w sposób dokładny i skrupulatny. Wszystko jest dopracowane w najmniejszym detalu i nie ma mowy, by fan Warcrafta nie poczuł się tutaj jak w domu. Niektóre sceny wywołują ciary na plecach (pierwszy lot gryfem, Żelazna Kuźnia krasnoludów), uśmiech (znajome lokacje z World of Warcraft) i śmiech, gdy pojawia się jakaś humorystyczna wstawka (wypatrujcie popularnego stworka z WoW).  To też czuć w scenografiach, kostiumach, rekwizytach, a nawet wyglądzie innych ras, takich jak nocne elfy oraz krasnoludy. W tym aspekcie Duncan Jones tworzy najlepszą adaptację gier w historii. ‌Warcraft staje się najlepszą rozrywką, gdy historia nabiera rozpędu. Kiedy dochodzi w końcu do starcia Przymierza i Hordy, wówczas ogląda się ten film z uśmiechem i niemałą radością. Wszelkie sceny walk są zrealizowane efektowne, klimatycznie i potrafią wywołać emocje. Szczególnie w walce orków czuć tę potęgę i siłę, a gdy wataha wykrzykuje "Za hordę!" i w tle towarzyszy temu odpowiednia muzyka, ciarki same pojawiają się na plecach. Udaje się reżyserowi stworzyć klimat i świetną otoczkę akcji. Widowisko wzmaga też magia, jakiej tak naprawdę na ekranach kin jeszcze nie widzieliśmy: dynamiczna, efektowna, bojowa, budząca wielkie wrażenie. Nie są to sztuczki Gandalfa, który ostatecznie i tak chwyta za miecz - tutaj czarodziej wie, jakie zaklęcia rzucić, by wspomóc wojowników w walce. To są te rzeczy, które mogą spodobać się zwykłym widzom oczekującym dobrej rozwałki w klimacie fantasy. Na nudę narzekać nie można, aczkolwiek zdarzają się przestoje w początkowej fazie opowieści. Jednocześnie jest to film nierówny. Mogę cieszyć się z dobrego przeniesienia na ekrany świata Warcrafta, ale jednocześnie sposób opowiadania historii pozostawia wiele do życzenia. Odnoszę wrażenie, że Duncan Jones wprowadził tutaj zbyt dużo skrótowości, przez co niektóre wydarzenia tracą na głębi, znaczeniu, a czasem nawet i sensie, bo towarzyszy uczucie, że coś tutaj za szybko się rozgrywa. Tak jakby za dużo wycięto, zabrakło czasu na odpowiednie zaakcentowanie aspektów historii i przedstawienie bohaterów, by można było z czystym sumieniem powiedzieć, że jest znakomicie. To momentami może powodować konsternację u widzów nieznających tego świata, bo skrótowość nie pozwala dobrze go zrozumieć i poczuć. Jako wielbiciel Warcrafta znam postacie, świat i niektóre wątki, więc film oglądałem z frajdą, ale dla osoby dopiero zapoznającej się z tym uniwersum nie wszystko będzie czytelne i klarowne. Nie chodzi oczywiście o całokształt, ale o poszczególne elementy, w których chodzenie na skróty wpływa negatywnie na jakość. Brakuje w tym też ciut lepszego przedstawienia świata. Warcraft ma bogaty, różnorodny i naprawdę wyjątkowy świat fantasy godny kinowego ekranu, a choć Duncan Jones w wielu momentach należycie go przedstawia, zabrakło mocniejszego zaakcentowania magicznego uroku - prostych scen przedstawiających klimat, faunę i florę, która pokaże na ekranie to bogactwo, choćby w tle. Jones za bardzo skupia się na opowiadaniu historii i nie pozwala sobie na coś takiego, co mogłoby sprawić, że widz pokocha Azeroth. Być może problemem jest krótki czas trwania - zaledwie dwie godziny. Gdyby dodano do tego jakieś 40 minut, całe to wrażenie mogłoby się w ogóle nie pojawić. No url Efekty specjalne stoją na dobrym poziomie. Gdy oglądamy sceny z orkami, bardzo szybko można zapomnieć, że te postacie są generowane komputerowo. Wyglądają świetnie i są dopracowane w najmniejszych detalach. Czuć po prostu w nich tę oczekiwaną naturalność. Nie zawsze jednak dobrze to zazębia się z prawdziwym tłem i ludzkimi aktorami. Są sceny, w których czuć pewne niedopracowania psujące iluzję, a widz zauważa, że to efekty komputerowe. Gdy o tym nie myślimy, ta iluzja działa najlepiej. Świetnie to wypada, gdy postacie znajdują się na prawdziwym tle i scenografii. Gorzej, gdy wyraźnie wykorzystywany jest green screen. Ten aspekt jednak jest jedną z zalet tego filmu i nadaje mu unikalnego wizualnego stylu. Biorąc pod uwagę wszelkie detale, wygląda to o wiele lepiej niż trylogia Hobbit, w której liczba niedopracowań czasem zbyt mocno raziła. ‌Warcraft  cierpi też z powodu hollywoodzkiego podejścia do tworzenie tego typu superprodukcji. Sprawia on wrażenie wypasionego pilota serialu, obok przedstawienia świata i bohaterów mamy bowiem budowę wątków, które mogą zaprocentować dopiero w kolejnej odsłonie. To trochę negatywnie wpływa na odbiór, bo brakuje pewnej mocniejszej kulminacji, która pozwoliłaby traktować to jako zamkniętą historię. Za bardzo twórcy wprowadzają do kolejnych wydarzeń, by móc czuć satysfakcję. Zbyt mocno serialowe zakończenie pozostawia niedosyt, ponieważ nie ma potrzebnego, emocjonalnego zamknięcia. Nie zabrałbym na ten film dzieci, bo liczba scen przemocy jest na poziomie tych znanych z Władcy Pierścieni. Twórcy dobrze korzystają z granic kategorii wiekowej PG-13 (nieodpowiedniej dla dzieci poniżej 13 roku życia), tworząc historię na serio, z odpowiednią dawką mroku i brutalnych momentów. Krew leje się tutaj w różnych kolorach przez cały film, a gdy orkowie robią z ludzi dosłownie miazgę swoimi ogromnymi młotami, widać, że nikt tutaj nie próbuje robić niczego pod młodszego widza. Pod tym względem film jet bliższy pierwszym Warcraftom niż kreskówkowemu World of Warcraft, aczkolwiek z tego ostatniego dobrze zaczerpnięto wygląd lokacji, postaci i inne detale.  W tym wszystkim humoru jest niewiele, ale gdy się pojawia, jest stonowany i lekki. Wśród bohaterów nie ma nikogo, kto by porwał, zapadał w pamięć i był jakoś wyjątkowy. Wszyscy odgrywają swoje role poprawnie, ale raczej wyróżniają się aktorzy grający orków, którzy dają im więcej życia, niż moglibyśmy oczekiwać. Mam problem z Travisem Fimmellem, który gra Lothara identycznie jak Ragnara z serialu Wikingowie. Niby to pasuje, ale zarazem pozostaje to głupie uczucie, że oglądamy cały czas Ragnara, a nie nową, ciekawą postać z tego świata. Warcraft to dobre kino fantasy, które ma swoje problemy i niedopracowania. Mogę narzekać na formę opowiadania historii, na prostą fabułę, którą można skrócić w dwóch słowach - początek wojny - oraz na niektóre wątki poboczne, które niewiele wnoszą. Jako fan Warcrafta stwierdzam, że dostałem coś, co mnie satysfakcjonuje, ale jednocześnie czuję niedosyt, bo w tym świecie drzemie potencjał na coś wybitnego. Warto dać szansę, ponieważ patrząc na kino fantasy po Władcy Pierścieni, tak wypasionego filmu zapewniającego frajdę nie mieliśmy. Liczę, że to dobry krok w kierunku czegoś naprawdę wyjątkowego na kinowym ekranie.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości kina Helios w Gdyni

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj