Wojciech Smarzowski powraca do tematu wesela, ale tym razem wiąże go z naszą wstydliwą historią. Czy był to dobry pomysł? Sprawdzamy.
O najnowszym filmie
Wojciecha Smarzowskiego było głośno jeszcze przed tym, jak ekipa weszła na plan. Sam roboczy tytuł
Jedwabne wesele zwiastował, że reżyser zabierze się za drażliwy temat, jakim są masowe i bestialskie morderstwa Żydów, za którymi stali Polacy. Dużo łatwiej jest nam mówić o heroicznych postawach w czasie wojny i ratowaniu Żydów, niż przyznawać się do tego, że wśród nas byli tacy, którzy swoim okrucieństwem nie różnili się niczym od okupantów niemieckich czy sowieckich. Reżyser
Kleru i
Wołynia właśnie chce nam wszystkim o tym przypomnieć w swojej najnowszej produkcji. Dla wielu osób będzie ona gorzką pigułką do przełknięcia. Smarzowski ukazuje nasze wady i przestrzega, że błędy popełnione w przeszłości mogą powtórzyć się w teraźniejszości.
Fabuła
Wesela rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych. Tytułowa impreza dzieje się tu i teraz – są nawet odniesienia do panującej pandemii. Natomiast druga opowieść ma miejsce tuż przed II wojną światową i w trakcie jej trwania. Obie historie łączy postać Antoniego, dziadka panny młodej, który podczas ślubu zaczyna mieć przebłyski tragicznych wydarzeń ze swojej młodości. W tym samym czasie jego syn, Ryszard Wilk (
Robert Więckiewicz), zmaga się z szantażystą, który grozi mu upublicznieniem drastycznych filmików zarejestrowanych w ubojni świń biznesmena. To może pokrzyżować plany rozbudowy interesu, a nawet uniemożliwić podpisanie lukratywnego kontraktu z Niemcami. Jak to u Smarzowskiego bywa, z minuty na minutę sytuacja coraz bardziej się pogarsza. I nic nie wskazuje na to, by tragiczny finał mógł być odroczony.
Podobnie jak w wersji z 2004 roku obraz rodaków podczas imprezy weselnej jest niezwykle smutny. Wódka leje się strumieniami. Goście po kilku głębszych zamieniają się w napalone zwierzęta bez jakichkolwiek zahamowań, a co bardziej obrotni starają się wykorzystać sytuację do załatwienia własnych biznesów czy porachunków. Maski spadają i na jaw wychodzą wszystkie fobie, bolączki i strachy. Pojawia się agresja w stosunku do pracowników z Ukrainy, a także niechęć części biesiadników do gości o innym kolorze skóry itp. Jednocześnie cały czas podkreślane jest umiłowanie ojczyzny przez młodsze pokolenie, dla którego patriotyzm stał się tylko modnym hasłem. Zresztą bardzo często jest on mylony przez niektórych bohaterów z nacjonalizmem. Mamy więc jednego weselnika, który wznosi okrzyki na cześć dziadka walczącego z niemieckim okupantem, a jednocześnie sam ma wielką swastykę wytatuowaną na plecach.
Nowe
Wesele Smarzowskiego pokazuje, że nasz naród od zawsze w swojej historii potrzebował wroga, na którym mógłby się skupić. Jeśli takiego w pobliżu nie ma, to trzeba go sobie wymyślić. Kiedyś byli to Żydzi – obwiniani za wszelkie nieszczęścia, jakie spadały na daną społeczność – a teraz są to osoby LGBT+. Reżyser stawia znak równości między przemówieniem księdza do gości weselnych a klechy, który przed wojną ostrzegał z ambony zebranych wiernych przed zagrożeniami, jakie dla wiary, a tym samym tożsamości narodowej, niosą ze sobą Żydzi.
Moim zdaniem jest to najlepszy film tego reżysera, który bije w dzwony ostrzegawcze i pokazuje, do czego może prowadzić podsycanie nienawiści do kogokolwiek. Niby wszyscy ze strachem i odrazą patrzymy na to, co działo się z cywilami podczas II wojny światowej, ale powoli znów zmierzamy w tym kierunku. Odczłowieczamy pewne grupy społeczne, co może w przyszłości skończyć się tragicznie. Smarzowski prezentuje cały proces, tłumacząc, że wstrząsające wydarzenia w naszej historii nie stały się z dnia na dzień. Był to dramatyczny efekt postępującego procesu. I teraz znów powoli podążamy podobną drogą.
Zdjęcia Piotra Sobocińskiego jr. znakomicie oddają charakter obu historii. Wesele jest kolorowe, dynamiczne, zwariowane, przeplatane również ujęciami ze zwykłej kamery jednego z gości. Akcja rozgrywająca się w przeszłości jest mroczna i bardziej stonowana, jakby nie było tam miejsca na radość. Podoba mi się też, jak światy te się przenikają. Jest to możliwe dlatego, że Antoni, z perspektywy którego obserwujemy wszystkie wydarzenia, od urodzenia mieszka w tym samym mieście. Każdy stary budynek niesie ze sobą wspomnienia – zarówno tragicznych wydarzeń, jak i tych radosnych. Z racji tego, że bohater cierpi na demencję, to przeszłość nakłada mu się bardzo często na rzeczywistość.
Obsada – sprawdzona przez Smarzowskiego w niejednych bojach – bez problemu unosi ciężar tej opowieści. Robert Więckiewicz jest znakomity w roli ojca starającego się opanować chaos. Podobnie jak partnerująca mu
Agata Kulesza jako filmowa żona czy
Michalina Łabacz grająca córkę i pannę młodą. Dużym zaskoczeniem jest także świetna
Agata Turkot, grająca miłość młodego Antoniego, oraz
Mateusz Więcławek, który tworzy chyba najlepszą kreację w swojej bogatej filmografii. Warto też nadmienić, że ostatni raz na dużym ekranie zobaczymy także
Krzysztofa Kowalewskiego i grającego starszą wersję Antoniego
Ryszarda Ronczewskiego.
Spodziewałem się, że
Wesele będzie właśnie takim filmem – bolesnym, ale potrzebnym. Smarzowski stawia przed nami lustro i każe się w nim przeglądać, dostrzec zarówno wady, jak i zalety. Problem w tym, że zalety dobrze znamy i się nimi chwalimy, a o wadach chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. A on nam na to nie pozwala. Jest to chyba także najbrutalniejszy film tego twórcy, a niektóre sceny na pewno będą wam się śnić po nocach jeszcze długo. Myślałem, że jestem na to przygotowany, ale okazało się, że nie byłem. Smarzowski nie odwraca kamery w żadnym momencie. Każe nam patrzeć na każdy przejaw bestialstwa. Jakby mówił: „nie odwracajcie oczu, patrzcie, do czego to wszystko może doprowadzić”. Pytanie tylko, czy go posłuchamy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h