Ostatni odcinek Westworld ostatecznie odpowiada na pytanie, kim jest Człowiek w Czerni. Twórcy przez pewien czas rozmowy tej postaci z Dolores wyśmienicie lawirują pomiędzy jedynymi dwoma podejrzanymi - Williamem i Loganem. Do pewnego momentu obaj mogli być Człowiekiem w Czerni i tak naprawdę każdy scenariusz miałby sens. Ostatecznie potwierdzenie teorii, że to William, nie jest jakoś szczególnie zaskakujące, bo nie o to tutaj chodzi. Sensem tego wątku jest to, jak potwierdzają tę informację, jak opowiadają pozostałą historię Williama. A robią to wyśmienicie. Tak, że poznanie tej opowieści samo w sobie staje się rozrywką, na jaką czekaliśmy. Zwłaszcza, gdy nagle Dolores zaczyna rzucać Williamem ku jego wielkiemu zaskoczeniu i też mojemu. Właśnie takie detale, takie małe niespodzianki powodują, że wątek nabiera większego sensu i potrafi jeszcze bardziej pobudzić ciekawość. Czytaj także: Śmierć w Westworld. Czy Ford naprawdę nie żyje? Poczynania Maeve w tym odcinku to kolejny doskonały przykład, jak robić coś dobrze. Wszystko jest zrealizowane w wyśmienitej atmosferze, z dobrymi dialogami, świetną Thandie Newton i drobnymi niespodziankami. Z jednej strony mamy trochę solidnej akcji, gdy dwoje bandytów na rozkaz Maeve sieje zniszczenie w szeregach pracowników Westworld. Jest w tym dziwna doza satysfakcji, że po całym tym sezonie i obserwowaniu piekła gospodarzy ich zemsta smakuje zaskakująco dobrze. I jakoś szczególnie nie zaskakuje mnie nieporadność strażników parku, którzy raczej są ospali, nie oczekują takiego oporu i giną jak muchy w sposób wręcz banalny. Z drugiej strony mamy cały motyw z Maeve i jej programem. Skoro jej ucieczka jest zapisana w jej historii, to czy możemy w jej przypadku mówić o samoświadomości? Wydaje się, że nie do końca. Tutaj obserwujemy inny poziom gry, która jest toczona w Westworld, a to motywuje do analizy i zadawania pytań. Czy od początku ta historia była zaprogramowana w Maeve? Skoro jej autorem jest Arnold, bo w końcu jeden z rzeźników mówił o jego wpisie w jej systemie, to prawdopodobnie w jej przypadku obserwujemy dopiero drogę do samoświadomości, której kwestia jest poruszana w tym odcinku. A może jednak to jest część wymyślnego planu Forda? Na pewno ostatecznie sprawa narracji Maeve wyjaśnia, dlaczego rzeźnicy jej pomagają. Nie tylko dlatego, że się boją lub są nią zafascynowani lub odczuwają do niej sympatię i chcą jej pomóc, ale dlatego, że mają to zrobić. Dlatego koniec końców w tym miejscu jednak stawiam na ingerencję Forda, który doskonale wie, co dzieje się w parku. Prawdą jest, że cały wątek Maeve jest ponownie prowadzony w świetnej atmosferze i z dużą dawką napięcia. Po raz kolejny użyję prostego stwierdzenia: to po prostu daje frajdę, a o to przecież chodzi, prawda? Takim bonusem jej wątku jest potwierdzenie istnienia innych parków. Świat samurajów, który został ukazany w kilku scenach, to coś, co może świetnie rozwinąć się w drugim sezonie. Skoro jest kolejny świat, to może jest ich więcej? Twórcy mają w tym miejscu nieograniczone pole do popisu.
fot. HBO
Kwestia prawdy o Arnoldzie i tego, co doprowadziło do jego śmierci, ma naturalnie związek z potwierdzeniem fanowskiej teorii. Fakt, że Dolores to Wyatt, nie zaskakuje, ale kulisy przemiany w „Wyatta” są tym, co jednak trudno było przewidzieć. Jest to pomysł nader znakomity, bo właśnie to rozpoczyna całą lawinę zdarzeń, które obserwowaliśmy przez wszystkie odcinki. Dolores zabijająca Arnolda to pierwszy krok w kierunku wyzwolenia i nabrania kompletnej samoświadomości. Ten odcinek doskonale potwierdza, że jest ona gospodarzem, który w pełni osiąga ten stan jako pierwszy. Nie Maeve, która ma zaprogramowaną historię ucieczki,  a która wydaje się dopiero zmierzać w kierunku wolności. Jonathan Nolan prowadzi wątek w sposób interesujący, gdzie każdy element układanki ma swoje miejsce i daje satysfakcję. Zatem mamy potwierdzenie dwóch teorii: Człowiek w Czerni to William, Dolores to Wyatt (kwestia okresów czasu mają tu mniejsze znaczenie w tej chwili, bo to wiemy już od dwóch odcinków), ale mimo tego udaje się Nolanowi i Joy wyskoczyć z asem w rękawie. Gdy poznajemy prawdę o nowej narracji Forda, okazuje się ona wielkim zaskoczeniem, ale jednocześnie wszystko nabiera sensu. Chyba każdy oglądający wiedział, że kiczowata scenka z Dolores i Teddym na tle księżyca nie może być na serio, więc gdy przychodzi już do wielkiego finału, stawka naprawdę rośnie. Fakt, że narracja „Wyatta” okazuje się kluczem do całego planu Forda, jest właśnie tą niespodzianką, bo cały czas mieliśmy to przed oczyma, ale nie mieliśmy świadomości detali. Tego, dlaczego Ford podejmuje taką decyzję, do czego ma to doprowadzić i że ostatecznie nie jest on w tym miejscu złoczyńcą, ale czarnym charakterem szukającym odkupienia, kontynuującym dzieło swojego przyjaciela, Arnolda, zrozumiawszy po latach jego cel. Dlatego też, gdy Dolores zaczyna zabijać członków zarządu Westworld, jest satysfakcja (szczególnie, gdy widać przerażoną minę zbyt pewnej siebie Charlotte) i świadomość kolejnego elementu układanki na swoim miejscu. To nie jest już Dolores prowadzona mechanicznie przez Arnolda, ale świadoma istota, która mści się za piekło, jakie przeżywa razem ze swoimi pobratymcami. Chociaż bunt maszyn, jaki obserwujemy, koniec końców był oczywisty i jakby naturalny w tej historii, to twórcom udaje się przedstawić to w kapitalny sposób. Zwłaszcza, że cała narracja i zachowania Forda w kontekście tego wszystkiego, co wiemy z poprzednich odcinków, nabiera większego sensu. Wydaje mi się, że możemy mówić tutaj o reakcji: „No tak, czemu na to nie wpadłem?” niż „Eee... spodziewałem się czegoś innego”. Szkoda w tym wszystkim Anthony Hopkins, bo był świetnym atutem serialu. Im dłużej myślę o tym, co działo się w tym sezonie, zaczynam rozumieć słowa Jeffreya Wrighta, który mówił, że prawda cały czas była na stole, ale ludzie nie wierzyli, że twórcy mogą od razu ją pokazać. I właśnie w tym aspekcie Westworld zyskuje jakość, jakiej próżno szukać w telewizji. Kolejne seanse całego sezonu pozwolą zwracać uwagę na te detale i zmuszą wręcz do szukania niuansów dających odpowiedzi, które dobrze znamy. Czyż nie jest to cecha wyjątkowej rozrywki? Serial Westworld nie jest wydmuszką, ale wyjątkowym projektem telewizji, który angażuje widzów jak mało który serial. Nie przypominam sobie w ostatnich latach innego tytułu, który zmuszałby do takiej aktywności, analizowania i tworzenia tak dużej ilości teorii. Jasne, że wielkie tytuły w pewien sposób zawsze do tego motywują, ale nie w takiej skali jak ta produkcja HBO. Przypuszczam, że osoby nieanalizujące, a po prostu dające się ponieść opowieści mają z niej ciut większą satysfakcję. Czy przewidzenie większości zwrotów akcji i niespodzianek można uznać za wadę? Bynajmniej! To jest właśnie klucz do odkrycia sekretu fenomenu Westworld. W tym serialu nie chodzi o fabularny cel, który w pewnym sensie jest oczywisty, ale o drogę. O to, jak znakomicie jest to prowadzone, jak świetnie jest to zrealizowane, jak perfekcyjnie zagrane (Evan Rachel Wood!), jak wielkie wywołuje to emocje i jak dużą daje to frajdę. Mówcie co chcecie, ale w moim mniemaniu tak właśnie wygląda wyjątkowa rozrywka, która na długo zapada w pamięć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj