Finał Westworld zachwyca realizacyjnie. Czuć, że pod kątem budowy klimatu jest to odcinek perfekcyjny. Idealnie w odpowiednich momentach wylewa się z ekranu i pozwala poczuć ciarki na plecach. Mówię u o zwyczajnych scenach, gdy bohaterowie gdzieś jadą, a piękne zdjęcia krajobrazów podkreślają rozmach tego świata. Dwa motywy jednak pozwalały docenić kunszt twórców w pełni. Cały wątek Clementine, która była uosobieniem śmierci w świecie hostów. Zdjęcia przepięknie podkreślały majestatyczność tej postaci, która jedzie konno i pozostawia za sobą zniszczenie. Coś wręcz banalnego, ale pokazanego tak, że trudno nie bić braw. Drugim motywem jest uratowanie Maeve, która oferuje jedną z najbardziej klimatycznych scen w historii tego serialu. To, jak byki wylatują na ludzi z karabinami, zagrało doskonale: spowolnione tempo, muzyka, kapitalne zdjęcia i - to powtórzę jeszcze raz - fantastyczny klimat. Słowa "ja pierdykam", które padły w tym momencie, doskonale oddają to, jak dobrze zostało to zrealizowane. Dobrze też wyglądają sceny w systemie Kuźni, które dają wiele odpowiedzi i sugestii. Przede wszystkim mamy jednoznaczne określenie wadliwości ludzi na tle hostów. To samo w sobie jest trochę banalną próbą pokazania, że ludzie są gorsi, by fabularnie podbudować mniemanie hostów o swojej wyższości. Słyszymy argument, że hosty są lepsze, bo potrafią się zmieniać. Generalizowanie w tym aspekcie wydaje się trochę kuriozalne i wręcz śmieszne, bo opiera się tylko na osobach w Westworld, czyli bogatych ludziach, których na to stać. Zatem całe informacje przekazywane Dolores na temat ludzi nie są do końca prawdziwe i mam nadzieję że w taki sposób twórcy to budują, by pozbyć się łatki uogólnienia w kolejnym sezonie. Jeśli jednak pozostaje ten argument w mocy, trudno będzie nie kryć rozczarowania, bo jednak trochę to zbyt duży banał na ten wybitny serial. Najlepszym motywem w tym miejscu jest wyraźna sugestia, że Człowiek w czerni jest hostem. Widzimy go w systemie razem z innymi ludźmi-hostami, którzy są poddawani testom. A potem mamy jednoznaczną scenę po napisach, która wydaje się mówić wprost: eksperyment z nieśmiertelnością się udał. Czy to oznacza konkluzję jego gry z Fordem? Trudno do końca powiedzieć, bo twórcy nie oferują klarownej konkluzji, a tym samym budują wrażenie, jakby sam motyw gdzieś wyparował. Zaś sama scena sugeruje nawet przeskok w czasie, bo dostrzec można przesłanki, że to rozgrywa się w przyszłości. Kolejna zagadka na 3. sezon. Rozczarowujący wydaje się też motyw ziemi obiecanej dla hostów zobrazowanej w postaci wirtualnego świata. Gdy pierwszy sezon się kończył, zbudowano wielki potencjał, który gdzieś w 2. sezonie wyparował. Pomysł twórców na fabułę poszedł mniej atrakcyjnym kierunkiem, niż mógłbym się spodziewać po fantastycznej premierowej serii. Tam zaangażowanie w fabułę i myślenie nad poszczególnym aspektem było na poziomie nieporównywalnym do czegokolwiek innego. Tutaj tego nie było w żadnym momencie. Nie było zagadek, dwuznacznych sugestii i innych detali godnych analizowania. Nie przeczę, że one są i będą dostrzegalne przy kolejnych seansach. Jednak patrząc na jedną z przeciętnych konkluzji w postaci wirtualnego Edenu, nie jestem jakoś zaskoczony, że tego nie było, ale to samo w sobie jest też rozczarowaniem. Bo to pokazuje, że pomimo nadal wysokiego poziomu, twórcy nie byli w stanie utrzymać równie dobrej jakości i imersji ze światem serialu. Ich pomysły nie są po prostu tak atrakcyjne, jakbym tego oczekiwał. Wirtualny Eden to pokazuje, bo nie ma w tym niczego interesującego. Nie prowadzi też do niczego szokującego czy niespodziewanego. A już na pewno nie oferuje hostom jakiegoś happy endu, bo ryzyko zniszczenia ich świata cały czas jest obecne. Wyjaśnia, skąd te tysiące zwłok hostów z początku sezonu, ale samo w sobie nie oferuje satysfakcji. Twórcy za bardzo opierali to na analogiach do Biblii, by to miało jakiś głębszy sens. Sceny przeprawy przez pustynię ku ziemi obiecanej i Indianin w roli Mojżesza mówią same za siebie. Gdzieś jednak to wszystko się rozmyło. Wpływ na to też ma cała sprawa z Maeve, która wydaje się kolejną nie najlepszą decyzją tego odcinka. Rozumiem oparcie jej życia w tym sezonie na odnalezieniu córki i zapewnieniu jej bezpieczeństwa, ale twórcy znów oparli się na dziwnych banałach. Maeve ginie w sposób głupi, bez żadnej walki czy pomysłu. Ot zatrzymała walczące hosty, by dziewczynka uciekła. I szybko została rozstrzelana przez kilku żołnierzy. A to jest motyw dziwnie płytki i pozbawiony kreatywności. Nie jest ekscytujący czy jakoś poruszający emocjonalnie. Czuję jedynie niesmak, że postać oddaje życie w sposób głupi, choć dla szczytnych idei. Wydaje się, że to wszystko można było pokazać ciekawiej, z jakimś pomysłem i walką o życie. By można było odczuć, że Maeve nie oddaje po prostu życia za córkę, a że robi to, walcząc o nią. Tego mi brakuje, dlatego cały ten pomysł psuje wrażenie z finału. Nawet jeśli padają sugestie, że Maeve i inni wrócą, nie zmienia to faktu, że droga wprowadzenia do 3. sezonu nie jest tak dobra, jak powinna.
fot. John P. Johnson/HBO
Finał dwa zwroty akcji, które nadają mu charakteru i pozwalają uratować cały odcinek pomimo decyzji fabularnych, których nie jestem w stanie przyjąć z akceptacją i radością. Po pierwsze - kwestia Bernarda zawsze była dziwna w tym sezonie. Był postacią popsutą, która z jakichś przyczyn działała i ciągle działa na dwa fronty. Chce stać pomiędzy dwoma stronami konfliktu. Wyjawienie prawdy, że wszystko, co się dzieje, to tak naprawdę jego sprawka, to pozytywna niespodzianka. Wmawiano nam, że to Ford kazał mu podejmować określone decyzje, ale to on sam dokonał wyboru i zaczął działać. Świetnie to przemyślano i dlatego pokazanie prawdy jest tym bardziej satysfakcjonujące. Szczególnie w momencie, gdy widzimy ewolucję Bernarda jako hosta, gdy zaczyna wyobrażać sobie Forda, choć naprawdę go tam nie ma. To doskonale zazębia się ze wszystkimi wydarzeniami tego sezonu i pokazuje, że pomimo jakichś niedociągnięć i kiepskich decyzji, to nadal jest praca na najwyższym poziomie. Po drugie - kwestia Charlotte w teraźniejszości to rzecz, której nie dało się przewidzieć. I za to brawa dla twórców, którzy podjęli ciekawą decyzję. Można odnieść wrażenie, że kosztem tworzenia dość wyraźniejszych sugestii i angażowania widzów od początku do końca, twórcy podjęli się stworzeni twistu, który chyba był nieprzewidywalny do tego momentu wyjawienia. Fakt, że Charlotte w tym momencie to tak naprawdę Dolores w jej ciele jest jedyną niespodzianką tego sezonu godną oczekiwań wobec Westworld. Wydaje się jednak, że tego typu zaskoczeń było więcej w pierwszym sezonie, więc być może sami twórcy efektem swojej pracy zbyt rozbudzili oczekiwania wobec 2. sezonu? Sądzę, że ten przypadek pokazuje ich decyzje działające jak miecz obosieczny. Zmieniają serial, pozwalając mu ewoluować i nie odtwarzać dokładnie tego samego, ale zarazem nie są w stanie lub nie chcą powtarzać podejścia, które raz już pokazali. Bo zauważmy, że pierwszy sezon miał co odcinek dziesiątki teorii, które potem sprawdzały się, więc historia była do przewidzenia. To jednak nie było wadą, bo ona zachęcała do myślenia i analizowania. Drugi sezon przez oparcie na prostszej narracji i braku tylu twistów, tego nie oferuje. Jakkolwiek chciałbym bronić twórców i ich decyzji, pierwszy sezon pokazał nową jakość, której nie udało się odtworzyć. A to cały czas wywołuje u mnie brak satysfakcji i oczekiwanego po tym serialu poziomu. Wszystko wskazuje na to, że Dolores wysłała hosty do bazy Forda poza Westworld (a może gdzieś indziej?), a ze sobą wzięła dane kilku postaci, w tym Bernarda. Kogo jeszcze? Chyba nie Teddy'ego, bo go widzimy w Edenie. To pytanie, na które na razie nie poznamy odpowiedzi. Koniec tego sezonu to wyraźna furtka na kolejną serię. Wydarzenia pokazują, że wielu aktorów prawdopodobnie pożegnamy i więcej ich nie zobaczymy. Nawet, jeśli niektóre postacie powrócą, mogą wyglądać zupełnie inaczej. Na przykład w ostatniej scenie widzimy Dolores razem z Charlotte. Wiemy jednak, że Dolores jest w swoim ciele, więc mam przeczucie, że Charlotte to w tym momencie Maeve. Nawiązanie współpracy pomiędzy bohaterkami ma sens z uwagi na wszystkie wydarzenia tej serii. Dlatego też samo wprowadzenie do 3. sezonu jest dobre i pobudza ciekawość. Nie przeczę, ale jednocześnie czuję niedosyt, że to wszystko jest oczekiwane. Spodziewałem się, że w jakiś sposób hosty dostaną się do świata ludzi. To naturalny krok ewolucji dla tego serialu. A problem teraz jest taki, że może on stracić swój charakter. Parki i poznawanie ich szczegółów było wielką zaletą pierwszych serii. Czy fabuła osadzona w prawdziwym świecie może utrzymać takie same zainteresowanie? Czy twórcy mimo wszystko jakoś odtworzą motyw parku jako środek do celu dla Dolores? Wiele pytań oraz duże ryzyko, że 3. sezon może już nie dorównać jakości pierwszych serii. Akcenty finału zostały rozłożone sprawnie i z pomysłem, ale niektóre decyzje po prostu nie są dobre. To własnie kulminacja kilku wątków (lub jej brak w kwestii Williama i Forda) sprawiła, że czuję niedosyt i pewien niesmak. Ten sezon budowany był tak, że czuć było jakiś głębszy cel. A ostatecznie go gdzieś zabrakło, bo zaprezentowane rozwiązania okazują się rozczarowujące. Balonik oczekiwań po finale takiego serialu był zbyt napompowany, a twórcy nie dali widzom pełni satysfakcji. Nie zrozumcie mnie źle - ten sezon to nadal wybitna rozrywka, a finał to dobry odcinek. Jednak w przypadku Westworld dobry to jednak zbyt mało. Wydaje się, że w tym momencie większość z nas chce (i powinna chcieć!) czegoś więcej. Po takich serialach oczekujemy rozrywki z najwyższej półki, bo podobne produkcje wywołują wyjątkowe emocje. A tych w tym finale zabrakło mi najbardziej. Pomimo tego, że realizacyjne i aktorsko to nadal najwyższa jakość, jaką możemy znaleźć w świecie seriali, pozostaje we mnie niedosyt. A to szczególnie czuć, jeśli weźmiemy pod uwagę koniec pierwszej serii, które pozostawił z emocjami i wysokimi oczekiwaniami.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj